czwartek, 22 września 2016

Buraki & Company w sosie malinowym


Straszenie jesienią zaczęło się już jakieś dwa tygodnie temu! Koleżanka z Kanady przysłała zdjęcie czerwonego drzewa, klonu rzecz jasna, z pytaniem czy to już. Już? W tym roku paliliśmy w kominku w lipcu, który nie bez powodu nazwany został lipcopadem. Wrzesień stara się jak może, żeby zatrzeć to fatalne wspomnienie pełni lata. Jest rozkosznie ciepło i słonecznie. Wyjechał wczasujący, dumny, polski naród i nikt pod osłoną nocy nie wrzuca nam już worków ze śmieciami na posesję! Mierzeja przyjemnie opustoszała. Ale nie ma to tamto, zaczyna się jesień. Kalendarz jest nieubłagany i już za kilka tygodni trzeba będzie na Allegro zamawiać noktowizory. Wczoraj w ramach przygotowań do chłodów kupiłam sobie w lokalnym szmateksie polarowe porcięta i już wkrótce będę ociekała sexappeal'em jak ludzik Michelin.

Pan Domu w ostatnich dniach wywija piłą spalinową i gromadzi drewno na opał, jakby tu planował spędzić zimę, a przecież nie ma takiego zamiaru! Mam nadzieję, bo i ja byłabym na zesłaniu! Koty natomiast cały dzień siedzą przy miskach i wyzywająco patrzą w stronę puszek z chrupkami przekonane o swoim prawie do zwiększonych racji żywnościowych z tytułu nadchodzącej zimy! I na nic tłumaczenia, że survival na fotelu do tego nie uprawnia!

Pozostajemy nadal w żelaznym uścisku slow life i slow food! Wczoraj wyrwałam krzaki fasolki szparagowej, raptem kilkanaście sztuk, ale strąki uziemiły mnie na kilka godzin. Łuskałam fasolkę w towarzystwie kota Ryjka występującego w roli kontrolera jakości, który po 40 minutach w słońcu tak się zgrzał, że poszedł kropnąć się na zimną posadzkę w holu niegdyś nazywanym sienią. Dziwicie się być może, że wydłubywałam ziarenka z fasolki szparagowej. A no tak, nie dawaliśmy rady zjadać jej na bieżąco, więc pozwoliliśmy jej czynić swoją powinność czyli produkować ziarna. Swoją drogą, ta fioletowa odmiana okazała się wściekle plenna i bardzo dobra w smaku i kompletnie bez łyka. Gdyby jakiś ogrodnik nam podobny zastanawiał się w przyszłym sezonie, to można brać i sadzić! Dojrzałe strąki wyprodukowały 3 kg fasolki i pierwsza porcja została już zjedzona z zielonym groszkiem, rukolą, cebulką i oliwą. Mniam!



Dzisiaj z kolei wykopaliśmy pierwszą porcję fioletowych kartofelków! Uwaga, uwaga, sadzeniaki przywieźliśmy z Paryża, a co! ;o) Pechowo, bo już na początku sierpnia kartoflane ziele zostało strawione przez jakąś chorobę lub zwierzynę! Podejrzane są stonki, bo Pan Domu, lejąc łzy nad poczerniałymi badylami, dostrzegł jedną na fragmencie ostatniego zielonego liścia! Tak na marginesie, to jest właśnie obraz uprawy ekologicznej i im dłużej bawię się tym ogródkiem, tym bardziej powątpiewam w deklaracje o żywności BIO!

No więc zostaliśmy z dziesięcioma zeżartymi krzakami i powstał dylemat, czy ziemniaki już wykopywać (początek sierpnia, więc nie zdążyły zbyt urosnąć) czy też trzymać je w ziemi do jesieni. Zapytaliśmy Pana Krzyśka, prawdziwego rolnika i syna Pani Teresy, od której dostajemy jajka. Wykopać te chore ziemniaki, Panie Krzyśku? - pyta Pan Domu. - Można wykopać odpowiada Pan Krzysiek. A może lepiej zostawić je w ziemi? - docieka Pan Domu. No można też zostawić - odpowiada Pan Krzysiek. Cokolwiek uczynisz, będziesz żałować - przebiega przez myśl. No i zdecydowaliśmy je zostawić! Dzisiaj Pan Domu, łopateczką, jak Profesor Kazimierz Michałowski na stanowisku w Tell Atrib w Egipcie, wydobył cenne bulwy spod dwóch krzaków, w ilości 10 sztuk. Pod kolor ziemniaków kupiłam sobie piękny lniany szal! W tym samym miejscu, co spodnie!


Wspomniany wyżej Pan Krzysiek ma wśród swoich areałów 15 ha kukurydzy cukrowej „niepryskanej”. Któregoś dnia zajechał z kilkoma kolbami i zachętą, żeby wybrać się na pole i zebrać, ile tylko chcemy! Nie musiał nas jakoś specjalnie kusić! Wsiadłam do samochodu i wróciłam z cargo składającym się z całych roślin z dyndającymi kolbami! Przystroiłam dom jak na dożynki i od kilku dni zaczynamy dzień od kukurydzy! Ugotowanej na parze, podanej z odrobiną masła, ale bez soli! Planuję też wykorzystać ją w inny sposób. Jeśli mój zamysł się uda, to napiszę o tym, rzecz jasna!



Aha, jestem jeszcze winna sprawozdanie z postępów topinambura czyli słonecznika bulwiastego, którego pozyskiwanie, a także wspaniałe właściwości opisywałam TU rok temu! Rośliny wyrosły i zaczynają kwitnąć! Nie! Nie za późno! One zaczynają, gdy „wszyscy inni” kończą! Kwiaty pojawiają się na łodygach, które mają dobrze ponad 2 m wysokości! W tym roku jeszcze nie będziemy podbierać bulw, żeby pozwolić umocnić się roślinom, ale w przyszłym roku nie będzie litości! 




No i dochodzimy do tematu dzisiejszego spotkania! Sałata sezonowa, zdrowa, pyszna i o wyjątkowej prezencji! Buraki i maliny z własnego buraczanego i malinowego chruśniaka ;o) Figi gościnnie z Turcji, do nabycia między innymi w Biedronce i Lidlu. Robiłam też wersję z czarną komosą ryżową (quinoa) dla wspomożenia orzechów w misji dostarczenia białka! O cudownych właściwościach buraków pisałam przy okazji innych przepisów na dania z nimi w roli głównej. TU - Buraki aromatyzowane wodą z kwiatów pomarańczy oraz TU - Buraki w sosie z octu balsamicznego i miodu. Dziś przypomnę tylko, że buraki powinny jeść je kobiety w wieku menopauzalnym, bo łagodzą wszystkie przykre dolegliwości z tym związane!



Buraki & Company w sosie malinowym.

3 średnie buraki
2 świeże figi (gdy znikną można zastąpić je sharonami (kaki) lub winogronami)
1 czerwona papryka
1 dojrzała, ale twarda gruszka
garść orzechów włoskich
łyżka listków świeżej mięty
łyżka oliwy do posmarowania buraków i papryki

sos

pojemnik malin (mogą być mrożone)
2 łyżki cukru + ewentualnie łyżka syropu z agawy
pół świeżej papryczki chilli
łyżeczka świeżego startego imbiru
1 łyżka oliwy z oliwek



Piekarnik nastawić na 160 - 180 stopni. Gdy się nagrzeje włożyć posmarowane oliwą buraki. Paprykę pozbawić gniazda nasiennego i podzielić na 4 części wzdłuż
Buraki piec około godziny. Pół godziny przed końcem pieczenia włożyć do piekarnika posmarowaną oliwą paprykę.

Gdy buraki i papryka się pieką, zajmujemy się resztą składników.

Gruszki pociąć wzdłuż na 6 - 8 części, figi na ćwiartki. Na patelni rozgrzać cukier z łyżką wody. Gdy się roztopi i skarmelizuje wrzucić gruszki i obrócić je delikatnie kilka razy, żeby pokryły się karmelem. Po 3-4 minutach dorzucić figi i zrobić to samo, tylko krócej ;o) Wyjąć gruszki i figi na talerz. Syrop zostawić na patelni.

Do syropu wrzucić maliny (kilkanaście zostawić do dekoracji), drobno starty imbir i drobno posiekaną papryczkę chilli. Rozgnieść maliny i podgrzać, żeby puściły sok. Powinna powstać owocowa pulpa o jednolitej konsystencji. Dodać łyżkę oliwy i dokładnie wymieszać.

Teraz są dwa wyjścia! Albo decydujemy się na wersję sosu z pestkami malin, albo przecieramy maliny przez sitko. Ja robiłam oba warianty i oba mają swoje zalety. Bez przecierania sos jest gęściejszy, bardziej malinowy, intensywniejszy, ze skłonnością do dominowania. Przetarte maliny stają się aksamitne, dystyngowane i niejednoznaczne ;o) Wolę wariant z przecieraniem. Teraz jest moment, żeby zdecydować o dodaniu syropu z agawy. Sprawa indywidualnych upodobań. Zależy to też od malin, czy były słodkie czy takie sobie.

Teraz buraki i papryka powinny być już gotowe. Należy je trochę ostudzić, a następnie pokroić - buraki w cieniutkie plasterki, a paprykę wzdłuż w paseczki do 1 cm szerokości.

Plasterki buraków, paseczki papryki, skarmelizowane gruszki i figi wrzucić do sosu i delikatnie wymieszać. Przełożyć do miski, dodać orzechy, pozostałe maliny, listki mięty oraz pieprz. I jeść! JEŚĆ!


3 komentarze:

  1. I znowu znowu, nitka śliny snuje mi się po dekolcie. A pierwsze zdjęcie mi się nie wyświetla, znając Ciebie-szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Elzo, ślinka ma rację! To jest obłędnie pyszne! Pierwsze zdjęcie jest podobne do tych na końcu ;o) Ale zrestartuj kompa! Musiał być słabszy internet, jak się ładowała strona!

    OdpowiedzUsuń
  3. Danie buraczano-jesienne prezentuje sie wspaniałe. Żuławy i Turcja na jednym talerzu. Przystępuje do wykonania.

    OdpowiedzUsuń