piątek, 12 grudnia 2014

Karp z Misia!


Oto za chwilę Polska złoży hołd uświęconej tradycji. Skonsumuje karpia. Nie jest to jednak ani tradycja ziemiańska, ani mieszczańska, ani nawet sielska. Także względy religijne nie wiążą się z tą konkretną rybą. A więc co sprawia, że 17 milionów karpi trafia co roku do polskich domów i zostaje zjadanych z przyjemnością lub bez?

wtorek, 2 grudnia 2014

Wykiwajmy zimę, nim ona kiwnie nas!


O godzinie 18.00 za oknem było mroczno i zimno, a ja wodziłam palcem po grzbietach książek, w poszukiwaniu historii, z którą chciałam zanurzyć się w pachnącej pianie. W tle pogrywało jakieś radyjko i parzyła się herbata. Z błogiego zamyślenia wyrwało mnie wesołe w tonie pytanie Pana Domu:

sobota, 22 listopada 2014

Pistacje dla Miucci Prady!





Czy może być coś gorszego od szukania za granicą szpitalnej pomocy w weekend?! Tak, może! Szukanie jej w weekend pierwszego listopada! Katolickość Włochów jak wiadomo jest duża i rozpędza się z północy na południe, osiągając na Sycylii wigor Wielkiego Zderzacza Hadronów. Manifestacją tego są choćby krzyże. Wiszą wszędzie, czy to kancelaria adwokacka, warzywniak czy kawiarnia. Widziałam nawet w firmowym sklepie Max Mary.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Sycylia odcinek drugi. Boski smak świeżo wytłoczonej oliwy z oliwek!

Głowę można stracić z przeróżnych powodów! Buty (co i rusz mi się to przytrafia), mężczyzna (nie tak często, jak buty na szczęście), mały kotek (każdy)… Jedna z moich koleżanek ostatnio straciła głowę dla nurkowania, a inna dla haftowania ubrań w kwiaty. A ja oszalałam na punkcie oliwy! Nie przecierajcie okularów! Dobrze widzicie. Mówię o ŚWIEŻO WYTŁOCZONEJ OLIWIE Z OLIWEK! Oto, jak do tego doszło!


wtorek, 4 listopada 2014

Hipsterska Gosposia na Sycylii!



 


Moja przyjaciółka Joanna Olech, znana i uwielbiana pisarka książek dla dzieci i młodzieży, zręczna stwórczyni metafor, oksymoronów, peryfraz i hiperbol, właścicielka drewnianej podłogi, którą ługuje padając na kolana dwa razy do roku, troskliwa matka typu „kwoka” i genderowa żona, niegotująca, ale umiejąca docenić smaczne jedzenie, a więc osoba ze wszech miar kompetentna, otóż ona nazwała mnie na jednym z portali społecznościowych - Hipsterską Gosposią.

piątek, 24 października 2014

Kto nie suszy śliwek, ten FAJA!


Jak zapowiadałam na tych łamach, tak uczyniłam! Po raz pierwszy w życiu ususzyłam śliwki! Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że dotychczas marnowałam życie! No, ale po kolei! 

wtorek, 21 października 2014

Dynia Hokkaido czyli zabawy z zupą!

Opowiadał mi znajomy, jak to w latach osiemdziesiątych leciał z Tbilisi do Moskwy. Też był październik. Obok niego usiadł Gruzin, którego bagaż podręczny stanowiły dwie siatki, a w nich dwie wielgachne dynie. Postawił dynie na podłodze, nie wypuszczając siatek z rąk, wyciągnął nogi, nasunął czapkę na oczy i nim jeszcze samolot wystartował, zasnął. Osobliwy bagaż tak zaintrygował znajomego, że jak już samolot doleciał do Moskwy, postanowił zapytać, po co facet targa dynie 1950 km. Na targ - brzmiała odpowiedź. Bez względu na to, ile jest prawdy w tej historyjce, można ją spointować jednym zdaniem! Dynia jest tego warta! 


środa, 15 października 2014

Taste of Britain. Ratuj się, kto może!

Kuchnia brytyjska zawsze dostarcza sporo uciechy, ale nie jest to raczej uciecha podniebienia! Wczoraj w dawnym hotelu Hyatt, a obecnym Regent odbyła się druga już konfrontacja brytyjskich produktów, uważanych za konsumpcyjne, z polskimi konsumentami. Pierwsze spotkanie o charakterze degustacji, które odbyło się na wiosnę, zgromadziło 22 firmy prezentujące ponad 100 produktów i okazało się sukcesem. Nie zostało jednak doprecyzowane, czym sukces ów się manifestował! Być może chodziło o brak ofiar śmiertelnych.


czwartek, 2 października 2014

Jeść albo nie jeść? Oto jest pytanie...

Chcę dziś na początek zaproponować zadanie interaktywne! Otwórzcie Drodzy Czytelnicy swoje lodówki i przeczytajcie etykiety produktów, które tam ukryliście. Skierujcie swój wzrok na miejsce, które zaczyna się od słowa kryjącego wiele znaczeń - SKŁAD. Nie zapomnijcie o ketchupie, majonezie, chrzanie, marynowanym imbirze, żółtym serze, jeśli paczkowany, dżemie, jogurcie, parówkach(!), szynce babuni czy gajowego (wszystko jedno) oraz soku! Ilu składników tych produktów nie znacie z widzenia?

poniedziałek, 22 września 2014

Zakopane - polskie St. Moritz!


Zakopane - polskie St. Moritz! Obie miejscowości, to górskie przedwojenne kurorty. Klientela z okładek kolorowych czasopism obecna cały rok, jak zarys gór na niebie. Eleganckie promenady - w przypadku St. Moritz - via Serlas, gdzie przycupnęły butiki Escady, Prady i Chanel, a w Zakopanem

wtorek, 9 września 2014

plum, plum, plum... czyli dlaczego jeść śliwki!

Miejmy z głowy pewne ryzykowne wyznanie! Nie cierpię powideł śliwkowych! Mają dla mnie urok palonych opon, albo pasty do butów! Wiem jak bardzo się narażam, bo powidła mają status obiektu kultu, są emanacją tradycyjnych polskich wartości! Aż dziwię się, że Joanna Olech, autorka książki „Kto ty jesteś?”, nie napisała: robię powidła - jestem patriotą! Zgłaszam niniejszym propozycję do drugiego tomu!

niedziela, 31 sierpnia 2014

Bornholm. 4 powody!



Dzisiaj miało być o śliwkach, ale zewsząd zaatakowały grzyby! Jestem typem zbieracza, do czego już się przyznawałam na tych łamach i zawsze czuję dreszcz rozkoszy na widok kapelusika przyczajonego w trawie. Ostatni raz, który dostarczył mi silnych emocji, miał miejsce na Bornholmie. A było to tak! 

sobota, 23 sierpnia 2014

Kuchnia Tajska w realu. ANEKS.

Dwa dni temu w tym miejscu zachwycałam się orzechem kokosowym i wspominałam, jak płyn z młodego orzecha nazywany wodą kokosową ratował nam w tajskie upały życie, a wieczorem

czwartek, 21 sierpnia 2014

Kuchnia tajska w realu. Część 2. ZACHWYTY!

Psioczyłam tu na tajską kuchnię dwa odcinki temu, ale moje dąsy dotyczyły głównie zbiorowego żywienia. Dziś z ulgą popłynę z głównym nurtem i rozpłynę się w kiczowatych zachwytach!

piątek, 8 sierpnia 2014

Eleganckie kobiety kiszą ogórki!

Kiedy ostatnio leżało u waszych stóp 30 kg ogórków!? U moich kilka dni temu! Nawet jak teraz o tym piszę ogarnia mnie panika! A jak do tego doszło?

piątek, 1 sierpnia 2014

Kuchnia tajska w realu! Część 1


W ten upalny dzień moje myśli, szybciej niż aeroplany linii Emirates, poszybowały do Tajlandii. Thai food! Każdy normalny człowiek zapytany, jaka jest najlepsza kuchnia na świecie, z dużą dawką prawdopodobieństwa odpowie, że tajska. No chyba, że jest Francuzem - oni potrafią być czasami naprawdę zabawni! 


czwartek, 17 lipca 2014

Chrzanu naszego powszedniego...






Kilka dni temu dotarliśmy wreszcie na żuławskie letnisko. Dzwoni Mama z otwarciowym, tym samym co zawsze, konkretnym pytaniem:


- Co robicie?


- Wojtek kosi łąkę, a ja myję chrzan, który właśnie wykopałam.


- Naprawdę nie wolelibyście pojechać nad morze, zamiast siedzieć koło domu.


- Wolelibyśmy, ale nie mamy czasu - odpowiadam zgodnie z prawdą.

środa, 9 lipca 2014

Dziś prawdziwych Anglików już nie ma! No chyba, że w książkach!


Do niedawnych odcinków kulinarno-podróżniczych czyli korespondencji z Mediolanu i Londynu planowałam dołączyć listę książek, które uważam za fajne i warte przeczytania, ale że mam skłonność do tekstów typu „rzeka”, wyhamowałam, żeby w bujnych falach własnej elokwencji nie potopić czytelników ;o) Za to teraz, nietypowy, bo bez kulinarnego tła, przegląd biblioteki! To mój subiektywny wybór i na pewno nie wymienię wszystkich fantastycznych pozycji. Dziś kierunek Wyspy Brytyjskie my way!

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Idziemy na wojnę z wolnymi rodnikami!





Oto nadchodzą najlepsze w roku dni, żeby wolnym rodnikom pogonić kota! Gonimy go z pomocą antyoksydantów. Wspomniałam już poprzednio o czereśniach, ale czereśnie to antyoksydantowe przedszkole! Prawdziwym orężem do walki są inne kulki, które właśnie pojawiły się na rynku! Ale po kolei.

Wolne rodniki. Co to jest?
 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

British cuisine! And more...

Would you like some ketchup? The British solution to everything! - zapytał mnie przy stole Jim, zaprzyjaźniony Anglik, zawierając w tym zdaniu zarówno esencję autoironicznego angielskiego poczucia humoru, jak i wdzięk brytyjskiej kuchni. Kate Fox, zajmująca się antropologią w Social Issues Research Centre, jest dosadniejsza twierdząc, że Brytyjczycy i jedzenie to małżeństwo bez miłości. 

niedziela, 8 czerwca 2014

Quinoa (komosa ryżowa) - jesteś tego warta! Ty rodzaju męski też!

Na pierwszym planie ziarenka quinoi, a dla porównania kasza gryczana niepalona.

Chcielibyście, żeby pisali o was tak, jak piszą o komosie ryżowej! Niezwykła, wspaniała, wszechstronna, dobra, wreszcie bogata! To tylko część przymiotników określających tą pochodząca z Andów i uprawianą od 5 tysięcy lat w Boliwii, Chile, Peru i w Ekwadorze roślinę, nazywaną „złotym ziarnem Inków” czy „matką wszystkich ziaren”.

piątek, 30 maja 2014

Viva EATALIA!


Lista grzechów ciężkich, jakie może popełnić we Włoszech człowiek/kobieta, który się odchudza jest długa jak rzeka Pad! Jak każdy włoski region, także Lombardia ma typowe produkty i dania, z których słynie i które nie mają sobie równych! A przynajmniej tak uważają Lombardczycy. 

sobota, 24 maja 2014

Zielone nie tuczy!

Nasza osobista bociania rodzina, z co najmniej jednym dziecięciem. Na razie widać było jeden czarny dziób! (młode mają czarne dzioby i nogi)
Ostatnie cztery dni spędziliśmy na żuławskiej wsi. Dom dzielimy w systemie letnio - zimowym z myszami! My w lecie, one w zimie. Mimo tylu razem lat, nie chcą się nauczyć, że siku i kupa w łazience, a nie w kuchni czy sypialni! Otwieranie domu po zimie oznacza zawsze to samo - wymiatanie worków mysich balasków z najbardziej nieoczekiwanych miejsc. Co jeszcze potrafi mysz, która robi kupę na krawędzi deski do krojenia wiszącej na ścianie, metr nad kuchennym blatem? Ciekawa jestem też, co czuje w żołądku to zwierzę po zjedzeniu świecy i korka do zlewu! Jedno jest pewne - na pewno się nie odchudza! W tym roku dodatkowa niespodzianka! Kolorowe balaski: czerwone, zielone, niebieskie, fioletowe!  Przyczyna? Zostawiłam na wierzchu kredki, które zostały skonsumowane do połowy razem z wkładami! 

sobota, 17 maja 2014

Przyspieszamy materię czyli akceleratory z supermarketu!




Przyspieszajmy, przyspieszajmy...

Żeby to i owo przyspieszyć wcale nie trzeba jechać do CERN pod Genewą! Nawiasem mówiąc, czy Państwo wiedzą, że Przewodniczącą Rady CERN jest nasza polska pani profesor Agnieszka Zalewska, na dodatek to pierwsza kobieta ever na tym niezwykle prestiżowym stanowisku!

poniedziałek, 12 maja 2014

Krzepa cieszy czyli pożytki z ruchu na przykładach!




Każdy lubi poględzić o tym, jak to dobrze i zdrowo się ruszać. I koniec na tym! Ale nadchodzi taki dzień, że człowiek postanawia coś ze sobą zrobić! Po raz pierwszy, taki moment nadszedł w moim życiu jakieś 15 lat temu. Byłam tak skotłowana pracą, że odczułam potrzebę fizycznego wyrzucenia z siebie tego, z czym codziennie wracałam do domu. Leżenie na kanapie tylko dodatkowo mnie przygnębiało.

środa, 7 maja 2014

Lentinula edodes pod strzechy! Witamy grzyby shiitake!


Grzyby shiitake rosną na drzewach (w hodowlach także na innych podłożach). Stąd nazwa - grzyby Ta-ke, które rosną na drzewach Shii.

Grzyby są w Polsce tematem sezonowym ściśle zsynchronizowanym z intensyfikacją objawów nerwicowych u transplantologów przeszczepiających wątroby. Grzybiarz polski ryje rosochatym kosturem ściółkę w poszukiwaniu materiału na marynowane grzybki do wódki i suszone do bigosu. Towarzyszy temu nacjonalistyczne przekonane, że polskie grzyby są najlepsze na świecie. Wiadomo - dobre, bo Polskie!



Nie atakuję tu grzybów, ani ich zbierania! Jestem typem zbieracza wielofunkcyjnego. Na widok kapelusza w trawie drżą mi ręce i zalewa mnie fala endorfin. Ale nie mogę zrozumieć dlaczego Polacy doznają euforycznych uniesień na myśl o maślaku, a nie potrafią docenić grzybów, które wprawdzie wyrosły nie w prapolskich kniejach, ale swoimi właściwościami kładą polskie grzyby na łopatki. Myślę o grzybie, który nazywa się Lentinula edodes czyli Shiitake, a po polsku Twardnik japoński.

Rozmawiałam z producentem tych grzybów w Polsce. Zaczął 20 lat temu z poczuciem misji, ale i chęcią zarobienia na dobrym towarze. Dwoił się i troił, żeby rozpropagować shiitake w Polsce. Miał atuty, bo żaden inny grzyb nie ma tylu udokumentowanych dobroczynnych właściwości! Na krawędzi bankructwa spróbował sprzedawać je do Skandynawii. I bingo! Olał więc polski rynek, bo co miał zrobić!

Inna historia sprzed roku. Koleżanka, która rozkręcała knajpkę z dobrym jedzeniem (bez glutaminianu sodu, kwasku cytrynowego, sody do pieczenia itd) spróbowała wprowadzić do menu shiitake. Zrobiła ulotkę dedykowaną grzybom i zachęcała do darmowego próbowania. Cena nie odbiegała od innych dań. Nie dość, że nikt nie kupował, to nikt nie chciał nawet spróbować! Akcja rozgrywała się w Warszawie, a nie w prowincjonalnym miasteczku! Aż dziw bierze, że Polacy, w swym konserwatyzmie, nadal nie rozniecają ognia chubkami!

W Japonii shiitake to najpopularniejszy grzyb. Hodowany w wielu Azjatyckich krajach - Chinach, Korei Południowej i na Tajwanie. Jeszcze do końca lat dziewięćdziesiątych liderem w produkcji była Japonia, ale prześcignęły ją Chiny. W tej chwili roczna produkcja w tej części świata to miliony ton! Shiitake hodowane są także w Australii, USA i w wielu krajach europejskich.
 

Tak wygląda hodowla na pniach. Początek cyklu.

 Za co kochamy shiitake?

 W tradycyjnej medycynie Dalekiego Wschodu grzyb shiitake znany jest jako "eliksir życia". Jego unikatowe właściwości powodują odzyskanie witalności, wzmacniają system odpornościowy oraz pomagają w zwalczaniu stresu. Ma silne działanie przeciwnowotworowe, przeciwwirusowe i antybakteryjne. Według najnowszych badań laboratoryjnych Shiitake zapobiega rozmnażaniu się w tkankach wirusa HIV.

Grzyb ten stał się sensacją gdy dokonano dwóch odkryć jednocześnie - wyodrębniono po raz pierwszy glukozyd Lentinian (Lentinula edodes - łac.) o unikalnych właściwościach przeciwnowotworowych oraz nieposiadające odpowiednika w świecie roślinnym związki lotne nazwane "fitocydami grzybowymi", zdolne do walki z wirusami, od najmniej szkodliwych adenonowirusów (powodujących katar) do wirusa HIV.

Oprócz tego Shiitake posiada unikalną właściwość obniżania poziomu cholesterolu, sprzyja normalizacji ciśnienia tętniczego, tłumi patogenną florę w organizmie. Shiitake to wspaniały immunoregulator i może być stosowany jako środek zapobiegawczy w profilaktyce chorób wirusowych i przeziębień. W cukrzycy grzyb ten stosowany jest w charakterze środka obniżającego poziom cukru.

W grzybach shiitake występują duże ilości witamin z grupy B, witaminy D, A, C, E, H, K i PP oraz kwas pantotenowy. Stwierdzono na przykład, że 100 g świeżych grzybów zaspokaja około 25% dziennego zapotrzebowania na niacynę (PP) i w około 20% na witaminę B2. Zawartość witamin w grzybach jest też często o wiele wyższa niż w większości warzyw.

Wbrew utartym przekonaniom, grzyby zawierają również sporo łatwo przyswajalnego białka. Nasz organizm nie trawi natomiast celulozy i chityny, budującej ściany komórek grzybni. Związki te pełnią rolę substancji balastowych, pobudzających procesy trawienne.

Jak wspomniałam kilka dni temu, używam suszonych grzybów shiitake, których zapas przywieźliśmy w tym roku z Tajlandii. Ale kupowałam też sklepach internetowych. Czasami, jak trafiam w hipermarkecie, kupuję świeże, ale nie są tak cudownie jędrne, jak te świeże kupowane w Tajlandii. Poza tym, nigdy nie wiadomo kiedy akurat będą.

Suszony grzyby należy namoczyć przez kilka godzin, śmiało można zalać je wodą rano, żeby nadawały się do obróbki po powrocie z pracy. Nóżki raczej nie nadają się do jedzenia, bo są nawet po tylu godzinach w wodzie zadziwiająco twarde, a kapelusze pokrojone w paseczki duszą się ok. 10 - 15 minut.





Poniżej świeże shiitake, obok grzybów enokitake (białe), shimeji i świeżych grzybów mun.



Shiitake można dodawać w zasadzie do wszystkiego. Robiłam je z warzywami i orzechami, a w poprzednim odcinku były z kaszą.
 

Poniżej danie ugotowane przez nas w Tajlandii, a więc ze świeżych grzybów i warzyw.



niedziela, 4 maja 2014

Kanonizacja Kaszy!





Majówka jak listopadówka! Żeby odetchnąć świeżym powietrzem, trzeba było najpierw strzepnąć z jesionek mole, które dopiero co zdążyły złożyć skrzydła i przysiąść w fałdach watoliny! Ale mając w pamięci lotnicze powiedzenie, że lepiej żałować, że się jest na ziemi, niż, że się jest w powietrzu, gratulowaliśmy sobie pozostania w Warszawie! W przerwach między strugami lodowatego deszczu udało się wprawić w ruch rowery, a jeżdżenie po pustym mieście, bez trąbiących za uchem sfrustrowanych kierowców jest przyjemnością nie mającą sobie równych! Poza tym w suchym i ciepłym domu uruchomiliśmy nareszcie projekt „Kasza”.

 


Trzeba powiedzieć wprost! KASZA CZYNI CUDA! Trudno doprawdy znaleźć inny, równie niedoceniany produkt, o tak wielkich zasługach! Pod względem właściwości odżywczych kasza przewyższa ziemniaki, ryż i makaron. Smak jest naturalnie sprawą dyskusyjną. No dobrze, ręka do góry, kto kaszy nie lubi?

Jak wybierać kaszę?

Kasze zachowują wartości odżywcze ziaren i nasion, z których je zrobiono. Dlatego im mniej z kaszą cudowano w procesie produkcji, tym jest zdrowsza. Z tego też względu należy skreślić wszystkie produkty błyskawiczne i drobne kasze, bo one przeszły najwięcej, żeby nadawały się do jedzenia np. tylko po zalaniu wrzątkiem. Jest całe spektrum kasz i każda ma swoją specjalizację. Dzisiaj głęboki ukłon w stronę kaszy jęczmiennej, a dokładnie kaszy pęczak!

Mając do wyboru pęczak, kaszę perłową (inaczej Mazurską) czy wiejską (wszystkie wymienione to kasze jęczmienne) wybieramy PĘCZAK, bo jest najmniej przetworzona! To całe pozbawione łuski ziarna jęczmienia. Z nich robi się pozostałe wymienione kasze rozdrabniając je.

Co w kaszy siedzi?

Największą zaletą kasz jęczmiennych jest bogactwo tzw. rozpuszczalnego błonnika (5,4 g), który przyczynia się do obniżenia ilości cholesterolu we krwi. Przeciwdziałała także problemom z zaparciami i wspomaga przemianę materii. To wielka zaleta, gdy chcemy, żeby krnąbrne kiszki nie utrudniały odchudzania! Od stanu jelit zależy więcej niż nam się wydaje. To właśnie tu ulokowane jest prawie 70% komórek odpornościowych z całego naszego organizmu. Stan jelita wpływa więc w znacznej mierze na zwiększenie odporności na infekcje i zachorowania.

Zawarta w kaszy jęczmiennej witamina PP (niacyna) poprawia wygląd skóry. Witaminy z grupy B usprawniają pracę układu nerwowego, przeciwdziałając depresji. Wpływają też pozytywnie na kondycję włosów. Kasza jęczmienna zawiera też sporo żelaza (zapobiega anemii) i potasu. Bogata jest także w różne fitozwiązkiI, które mają właściwości przeciwalergiczne, przeciwwirusowe, antybakteryjne, spowalniające procesy starzenia, przeciwnowotworowe, przeciwzapalne, wzmacniające mięsień i naczynia krwionośne, działają ochronnie na miąższ wątroby, nerki i serce. Uff…

Mając już w swoim portfolio kapustę kiszoną, a teraz także kaszę, można spokojnie zasiąść do pisania „Chłopów”! No właśnie, takie skojarzenia wywołuje ta boska istota! Jakie to niesprawiedliwe!

Śniadanie


Wbrew polskiej tradycji - kanapki z żółtym serem, majonezem i pomidorkiem lub jajecznicy na maśle z białą bułeczką - na śniadanie wczoraj i dziś, wystąpił pęczak w miłosnym uścisku z warzywami i grzybami, gdyby naśladować stylistykę jadłospisów aspirujących restauracji.




W uścisku wzięły udział oprócz kaszy:

- grzyby shitake


- jedna cebula


- świeży szpinak


- brokuł


- świeża pietruszka z tarasu


- świeża mięta też z tarasu

Grzyby Shitake SĄ GENIALNE! Świeże nieregularnie bywają w hipermarketach. Suszone można kupić w sklepach z egzotyczną żywnością. Bywają w paczuszkach i na wagę. Trzeba namoczyć je na kilka godzin (minimum dwie), ale można rano, po to, żeby ugotować je wieczorem. Nóżki nawet po namoczeniu stawiają opór, więc należy je pokroić na małe kawałeczki, ale jest też szkoła, żeby je po prostu wyrzucić.

Namoczone grzyby gotuje się ok. 20 min. Można trochę wcześniej sprawdzić ich gotowość. Powinny być miękkie, ale jędrne! Po ugotowaniu kroimy je na paseczki i bardzo delikatnie solimy.









Cebulę szklimy na patelni, dodajemy opłukane liście szpinaku i mieszamy, żeby ledwie zwiędły. Ten duet łączymy z grzybami i kaszą na patelni, dodajemy ugotowanego na twardo brokuła podzielonego na różyczki, dodajemy pieprz i rzucamy się na to wszystko jak hieny.





Kasza jest dość kaloryczna, bo ma 370 kcal w 100 gr., ale po spożyciu, chłonie duże ilości wody i przez to pęcznieje w przewodzie pokarmowym. Dzięki temu, po nawet niewielkim posiłku, długo odczuwamy sytość. 200 gr tego szaleństwa to aż 360 kcal (mniej niż 100 kaszy, bo towarzystwo jest mniej kaloryczne), ale przysięgam, przez kilka godzin lodówka nie stanowi żadnej atrakcji!

Komputer pokładowy wskazał spalenie 560 kcal podczas szesnastokilometrowej trasy! In bound był pod wiatr! W domu odłamaliśmy sople z nosów! Byle do wiosny!

piątek, 2 maja 2014

Nowy w domu czyli o miłości do szparagów!

Łatwizną byłoby pomyśleć, że ten Nowy, to kot! Nic z tych rzeczy! Nowy chwilę wcześniej był w pudełku, w którym na zdjęciu siedzi kot! Nowy to garnek do gotowania szparagów! Nowy to prezent od przyjaciół - Kasi i Konrada! Jakże trafiony! 

Nie wiem jak dotychczas mogliśmy (fanatycy szparagów!) żyć bez takiego garnka! Teraz do obsługi szparagów mamy, fiu fiu, kompletne oprzyrządowanie - oprócz garnka, specjalny nożyk do obierania, też prezent, ale od mojej mamy!

wtorek, 29 kwietnia 2014

Misa miso! Japoński SUPERFOOD!

Rie w koszulce projektu Eli Wasiuczyńskiej podczas wizyty w Polsce.
Dzisiaj kolejne śniadanie z serii dziwnych. To znaczy w Polsce może uchodzić za dziwne, ale w Japonii to „chleb powszedni”! ;o) To zupa miso! Zjedzona o poranku rozbudza i dodaje energii. To kolejna potrawa w moim jadłospisie, która jest efektem fermentacji. 

niedziela, 27 kwietnia 2014

Uśmiech Azji! Takoyaki oraz małże z warzywami w słodko-kwaśnym sosie.


Weekend pozwala na zabawy ze śniadaniem, więc została wyciągnięta maszyna do Takoyaki. Ta japońskia przekąska to pierwotnie kulki robione z ciasta na bazie mąki z pszenicy i mięsa ośmiornic, ale przekraczając granice Japonii zrzucała gorset ograniczeń i nabierała nowych odcieni, żeby nie powiedzieć rumieńców, igrając ze składnikami.

piątek, 25 kwietnia 2014

Kiszona Primadonna!





Primadonną dzisiejszego odcinka będzie kapusta kiszona, przez Anglików nazywana kapustą zepsutą! Trudno odmówić im pewnej racji, bo w istocie kapusta kiszona to produkt sfermentowany! Ale co ta fermentacja potrafi z kapusty wycisnąć!

Proces kiszenia z grubsza wygląda tak: Posiekana i ubita z solą kapusta staje się podatna na działanie bakterii. Brak dostępu tlenu i cukier znajdujący się w kapuście pozwalają rozwijać się ustrojom, które to lubią czyli bakteriom fermentacji mlekowej. W procesie tym powstaje kwas mlekowy (C3H6O3) i dwutlenek węgla (CO2). Pojawia się pytanie dlaczego rozwijają się te bakterie, a inne nie? Otóż inne mnożą się chętnie, jeśli mają zagwarantowany dostęp tlenu! Gdy to następuje szybko doprowadzają do rozpadu tkanki liściowej czyli powodują gnicie!
 

Co ta kapusta z nami robi?!!!

 
Gdy „dobre bakterie” już zrobią swoje otrzymujemy produkt, którego dobrodziejstw nie sposób wymienić używając paluszków obu rączek! Kapusta kiszona jest bogatym żródłem przeciwutleniaczy, które oczyszczają organizm z wolnych rodników. Rodniki cieszą się bardzo złą sławą - to podstępne bestie inicjujące procesy nowotworowe, marszczące nam twarze i szyje, powodujące zmiany miażdżycowe, na dodatek atakują z każdej strony i nie ma się jak przed nimi bronić. Dzięki witaminom A, C i E znajdującym się w kapuście możemy stawić im czoła.

Kapusta kiszona bogata jest też w związki manganu, cynku, wapnia, potasu, żelaza i siarki, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Dzięki witaminom z grupy B kapusta ma właściwości dotleniające. Bakterie mlekowe wzmagają perystaltykę jelit przyspieszając pasaż jelitowy czyli ofiary nieposkromionego apetytu lecą na łeb na szyję z góry na dół. Wspomniane bakterie likwidują zaparcia, przywracają prawidłową mikroflorę jelitową po antybiotykoterapii i działają wzmacniająco na nasz system odpornościowy. Innymi słowy kapusta pełni funkcję probiotyku, wypełniając nasz układ pokarmowy dobroczynnymi bakteriami, które z kolei robią w nim porządek, wysyłając w kosmos zalegające w jelitach brudy!

I prawie nie ma kalorii!

Procesowi kiszenia towarzyszy rozkład węglowodanów, którego efektem jest obniżenie wartości energetycznej kiszonej kapusty do ok 16 kcal w 100 (surowa ma 38 kcal). No i jak się w tej kapuście nie zakochać!

Od dłuższego czasu słyszałam, że kapusta którą można kupić w sklepach jest nic nie warta, bo kwaszona jest octem (szybciej), nie zachodzą w niej te wszystkie tajemnicze procesy, a więc także nie powstają dobroczynne substancje! Nie pozostało nic innego jak ukisić kapustę w domu!

Akurat spotkałam panią Teresę, sąsiadkę ze wsi, jak wędrowała przez podwórko dźwigając trzy główki kapusty. Miałam eksperta! Jej instrukcja była prosta jak oddychanie i zachęcająca jak uśmiech księżnej Kate! Po powrocie do Warszawy i ja przydźwigałam kapustę do domu. Jedną sztukę!

Gdy stanęłam z nożem na wprost kapusty ogarnęły mnie wątpliwości, no bo co to znaczy: przesypać warstwę kapusty solą - tak to ujęła pani Teresa. Internet podaje ilość soli na kilogram kapusty, przy czym w każdej instrukcji, jaką czytałam, proporcje były inne. Po rodzinnej naradzie postanowiliśmy zadziałać intuicyjnie. Nie było wiele do stracenia! Teraz, po kilku udanych próbach, zachęcam do wypracowania swoich proporcji kapusty do soli! Można zacząć od 20 gr soli na kilogram kapusty.

Co potrzebujemy do ukiszenia kapusty?

- kapustę (powinna być zwarta i biała; zielone liście mają chlorofil, który pod wpływem kiszenia daje gorzkawy posmak. Wyczytałam gdzieś, że przed kiszeniem należy kapustę wybielić, tzn. zamknąć ją w ciemnym pomieszczeniu na 4 dni, gdzie bez światła „wyblaknie”. Moja nie wyblakła, tylko zwiędła, więc dałam spokój, a żadnego gorzkiego smaku nie wyczuwam)

- sól (20 gr na kilogram kapusty)

- marchewkę (jałowiec, kminek, liść laurowy, kwaśne jabłka, co kto chce)

- naczynie do kiszenia (w przepisach zalecane są naczynia kamionkowe, szklane, byle nie metalowe, ale nie ma przeszkód, żeby używać garnka ze stali nierdzewnej, która jest kwasoodporna. Chodzi przecież o to, żeby kwas z kapusty nie wchodził w reakcję z naczyniem. My używamy pięciolitrowego garnka z IKEI)

- coś do przyciśnięcia poszatkowanej kapusty

Tniemy kapustę na cienkie paseczki. Szatkownica byłaby super, ale nie mam, więc ciacham nożem. Można pociąć w malakserze - zazwyczaj jest tarcza z cienko ustawionym ostrzem. Ścieramy marchewkę w grube piórka. Ilość jest kwestią ulubienia. Ja lubię dużo.

W miarę szatkowania kapusty wkładamy jej warstwy do garnka (ja wkładam warstwy o grubości ok. 2 cm), sypiemy porcyjkę marchewki i posypujemy solą. Tak postępujemy z każdą warstwą.



Na zdjęciu kilka pierwszych warstw kapusty z marchewką i solą.



Kapusta następnego dnia po zdjęciu obciążenia. Dlatego nie widać, że płyn zakrywa jej powierzchnię.

Gdy mamy już całą główkę przesypaną solą w garnku, potrzebny jest nam jakiś domowy osiłek, który kapustę ubije. Wbrew pozorom jest to bardzo ważna czynność, bo od ubicia będzie zależało powodzenia całego projektu. Kapusta musi puścić sok i musi być tak ściśnięta, żeby nie było w garnku powietrza! Tylko bez dostępu tlenu zaczną mnożyć się te bakterie, o które nam chodzi, a nie te, które zepsują nam dzieło.

Gdy już kapusta przykryta jest sokiem, trzeba ją docisnąć, żeby pozostała w takim stanie. Jeśli coś będzie wystawało ponad powierzchnię płynu będzie miało pokusę, żeby zacząć gnić lub pleśnieć!



Polecam nasz autorski pomysł. Higieniczny i z łatwą regulacją nacisku. Szklany cylinder o średnicy nieco mniejszej niż średnica garnka napełniamy taką ilością wody, żeby kapusta była pod powierzchnią płynu. Czasami mężczyźni mają genialne pomysły!

Teraz jeszcze jedna ważna uwaga - o ile w masie kapusty nie może być powietrza, to dociśnięcie/przykrycie taki dostęp do całości powinno zagwarantować, żeby powstający w naczyniu dwutlenek węgla mógł wydostawać się na zewnątrz.

Zostawiamy nasz projekt w spokoju na 3 dni w temperaturze pokojowej. Teraz będzie odbywała się fermentacja - najpierw faza wstępna, ona trwa właśnie ok. 3 dni, potem faza burzliwa i faza cicha. Po dwóch, trzech dniach na wierzchu naczynia zacznie pojawiać się piana, znaczy to, że ze środka wydobywa się dwutlenek węgla, na skutek fermentacji mlekowej. Trzeba mu umożliwić swobodne wydostawanie się nakłuwając kapustę do samego dna jakimś szpikulcem i powtarzać tę czynność w miarę potrzeby.

Po tygodniu należy kapuście obniżyć temperaturę, żeby przyhamować fermentację. Ja wstawiam garnek do lodówki. A kiedy jeść? Nam puszczają nerwy już około trzeciego dnia. Każdego kolejnego dnia smak jest nieco inny. Codziennie jest doskonały!



W tym roku postanowiliśmy posadzić kapustę w letniskowym ogródku. Dołączy do grona ogórków, fasolki szparagowej, cukinii, kopru i pietruszki naciowej, które pięknie udają się od lat, mimo, że nie stosujemy żadnej chemii! Mam tylko nadzieję, że kapusta nie padnie ofiarą motyli w nieuskrzydlonej postaci! Poniżej egzemplarz, który cynicznie pozował do zdjęcia na koperku! Egzemplarz ten zamienił się nieco później w pazia królowej!