Argument pierwszy dla Romantyków - Zwierzęta mają dusze.
Przestałam jeść mięso jakieś osiemnaście lat temu. Zbiegło się to w czasie z nabyciem żuławskiej chałupy. Pamiętam pierwszą osiedleńczą noc. Gdzieś na samym początku sierpnia, w połowie słonecznego, gorącego dnia zajechaliśmy do siedliska dwoma samochodami osobowymi wypełnionymi po dach dobytkiem.
Materac, pościel, garnki, talerze, kuchenka elektryczna, czajnik, ciuchy, jakieś ogrodnicze narzędzia itd. Chałupa była w stanie, w jakim kilka lat wcześniej zostawili ją poprzedni właściciele - wiejska rodzina osiadła po wojnie na mocy dekretu Bieruta. Wnętrze domu wyglądało jakby mieszkańcy opuścili go nagle i w pośpiechu. Stoły przykryte wzorzystymi ceratami, krzesła, meblościanka z lat siedemdziesiątych, kredens z lat pięćdziesiątych, emaliowane naczynia, obrazki na ścianach i kapliczka zrobiona ze sreberek po cukierkach. W domu był prąd, ale nie było łazienki, a więc i bieżącej wody. W podwórku stała „wygódka” jeszcze po Niemcach. Nigdy wcześniej takiej nie widziałam - z czterema otworami różnej wielkości. Najwyraźniej dzieci wysadzane były w tym samym czasie, co pewnie ułatwiało organizację rodzinnego życia. Zwłaszcza zimą, jak ścisnął mróz i spadł śnieg.
Zaczęliśmy wiejskie życie od wygrzebania z samochodu czajnika i zaparzenia herbaty. Wypiliśmy ją na podwórku, siedząc na przywiezionych rattanowych fotelikach. Potem zakasaliśmy rękawy, żeby jeden pokój doprowadzić do stanu, w którym można byłoby położyć się na materacu spać. Dopóki świeciło słońce dopisywał nam radosny nastrój, ale po zmroku, obce, nieoswojone miejsce, na dodatek bez żadnego sąsiedztwa wokół, zaczęło trochę przerażać. Byliśmy jednak przeprowadzką i sprzątaniem tak zmęczeni, że mimo wyraźnych kroków ducha na strychu, udało nam się zasnąć.
W nocy obudziła nas burza z piorunami! Wiał wiatr, a na Żuławach wiatr nie żartuje, mieliśmy się o tym później wiele razy przekonać. Waliły pioruny wprost w nasze pozbawione jeszcze jakichkolwiek zasłon okna, tak że całkowicie rozświetlały pokój, no i padał deszcz! Potworna ulewa! Nigdy wcześniej nie przeżyłam tak okropnie przerażającej burzy! Wreszcie, po kilku godzinach, nawałnica ucichła i zmaltretowani ze strachu zasnęliśmy. Obudził mnie niebiesko-szary cichy świt. Wstałam, podeszłam do okna i oniemiałam! Surrealistyczny widok! We mgle, która leżała nisko nad ziemią, tuż pod oknem stało stado krów. Sprawiały wrażenie jakby unosiły się nad ziemią, bo nogi miały we mgle. Stały znieruchomiałe, jakby dochodząc do siebie po ciężkiej nocy. Nocna burza przestraszyła je bowiem do tego stopnia, że przerwały podłączone do prądu ogrodzenie na sąsiednim polu i gnały przed siebie przerażone. Wiem, jak egzaltowane jest to, co teraz napiszę, ale w tamtej chwili poczułam z tymi dużymi, łagodnymi zwierzętami wielką bliskość wynikającą z podobieństwa odczuć. Tak samo jak my czuły strach, tak samo jak my odczuwały ulgę. Wprawdzie te krowy, to nie było mięsne stado, tylko mleczne, ale właśnie wtedy, chyba po raz pierwszy, pomyślałam o krowach, jak o istotach, które mają wrażliwe dusze. Wtedy zakiełkowała we mnie myśl, żeby przestać jeść mięso. Ci którzy mnie znają, wiedzą, że od takiej myśli jest u mnie nanosekunda do realizacji. Tak było i tym razem.
Kilka miesięcy później miałam okazję spojrzeć krowom w oczy - wielkie brązowe z długimi rzęsami, których nie sposób im nie zazdrościć! Raz próbowałam się z nimi zaprzyjaźnić! Od właściciela, Pana Zygmunta dowiedziałam się, że krowy bardzo lubią liście buraka cukrowego. Uzbierałam bukiet i udałam się na łąkę z wizytą. Przeszłam pod elektrycznym pastuchem i raźnym krokiem ruszyłam ku stadu pasącemu się w oddali. Gdy byłam już o kilka metrów od „dziewcząt”, na każdy mój krok w ich stronę, odpowiadały trzema w przeciwną. Być może na skutek mojej przemowy o pokojowych zamiarach i pysznych liściach, jedna z nich zatrzymała się zaczęła mi się z przyglądać. Po chwili zrobiła krok w moją stronę, podczas gdy ja z wyciągniętą z bukietem ręką i bez ruchu czekałam aż się zbliży. Ta sytuacja wzbudziła zainteresowanie jej koleżanek, które również zaczęły przemieszczać się w moim kierunku. Nagle jedna z nich ruszyła biegiem, a więc ruszyły wszystkie. Zorientowałam się, że około 20 dorodnych istot galopuje w moją stronę, ale nie miałam żadnej pewności, że uda im się w porę zatrzymać! Niewiele myśląc, rzuciłam bukiet przed siebie i ruszyłam w stronę ogrodzenia bijąc swój życiowy rekord na 60 metrów! Ślizgiem przeleciałam pod elektrycznym drutem i padłam pod nogi przyjaciół - Eli i Marka, którzy z bezpiecznej odległości obserwowali moje dyplomatyczne wysiłki. Do tej pory zastanawiam się czy swoją paniczną reakcją nie zmarnowałam szansy na piękną i bezinteresowną przyjaźń międzygatunkową ;o)
Do mojej decyzji o zaprzestaniu jedzenia mięsa przyczyniło się także to, że od wędlin kupowanych w warszawskich sklepach mrowiło na języku i piekło w gardle, miałam też wrażenie, że wcale się po nich dobrze nie czuję. Na dodatek znajomy importer chemii spożywczej powiedział w jakiejś rozmowie: wiesz, nam mięso w produkcji wędlin głównie przeszkadza!
Mówi się, że życie zwierząt w przemysłowej hodowli jest jeszcze straszniejsze niż śmierć. Pasące się krówki widywane latem na łąkach nie powinny dawać złudzenia, że tak wygląda życie zwierząt hodowlanych. Te liczące się w tak zwanej produkcji stoją w ciasnych boksach, nie widują nieba, słońca ani trawy. Nie chcę rozpisywać się tu na temat losu tych zwierząt, bo jest on w powszechnej świadomości, tyle że większość ludzi woli o tym nie myśleć.
Argument drugi dla Racjonalistów - Zdrowie.
Nigdy nie spotkałam człowieka, który na pytanie dlaczego je mięso, odpowiedziałby, że dlatego, że jest zdrowe. Większość ludzi mówi, że po prostu lubi mięso. Wiadomo, że jedzenie powinno być smaczne i trudno z tym dyskutować. Ale „smaczność” nie może determinować portfolia spożywanych produktów. Żeby długo nie szukać - pożeracze frytek i chipsów zapijanych Coca-Colą i rozmaitymi pseudosokami też kierują się smakiem w swoich wyborach. Ktoś powie, że to demagogia, bo mięso i chipsy to nie to samo. Racja, ale mechanizm ten sam. Nie chcę przez to powiedzieć, że dieta bez mięsa nie jest smaczna! Chodzi jednak o to, że nie wszystko, co smaczne należy zjadać!
Decyzja o rezygnacji z mięsa dla fabryki chemicznej, jaką jest ludzki organizm, to szok. Szok na miarę tego, jaki w wymiarze emocjonalnym przeżywają ludzie, którzy się rozwodzą czy przechodzą na emeryturę. Z dnia na dzień muszą przeorganizować sobie życie, dostarczyć nowych stymulacji i nadać nowy sens. Postanowienie o niejedzeniu mięsa będzie miało szansę na realizację jeśli motywacja będzie wystarczająco silna oraz jeśli świadomie przejdzie się okres adaptacji organizmu do nowych okoliczności żywieniowych.
Jeszcze do niedawna sądzono, że mięso warunkuje zdrowy rozwój człowieka, a matka, która decydowała się na wegetariańską dietę dla dziecka, odsądzana była od czci i wiary. Teraz wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że białko z mięsa, o które toczy się walka, jest bardzo łatwo zastąpić roślinami strączkowymi i zbożami. Nieprawdą jest, że w mięsie znajdują się aminokwasy, których nie ma nigdzie indziej, bo zróżnicowana dieta dostarcza wszystkich niezbędnych do zdrowego funkcjonowania substancji. A jeśli dieta obejmuje ryby i owoce morza, to w ogóle nie ma o czym mówić.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak niewielkie jest dzienne zapotrzebowanie organizmu na białko. Jest to od 60 do 120 gramów w zależności od wieku, stanu fizjologicznego i rodzaju aktywności życiowej. To norma dotycząca białka pochodzenia zwierzęcego. Trochę więcej, bo od 120 do 240 gramów dotyczy białka pochodzenia roślinnego. Ale te wartości się sumują, więc zjedzenie na przykład kilku plasterków żółtego sera zmniejsza porcję mięsa, a jeśli do tego dołożymy poranne musli i orzechy zjedzone na drugie śniadanie, to miejsca na białko z mięsa zostaje naprawdę niewiele.
Wprawdzie białko z mięsa uchodzi za dobrze przyswajalne, ale szkody jakie wyrządza są większe niż korzyści. W krajach rozwiniętych zapotrzebowanie na białko i tłuszcz jest powszechnie przekraczane. Niektóre z objawów nadmiernej konsumpcji białka to: zakwaszona krew, niedobór wapnia (nadmierne spożycie białka skutkuje powstawaniem mocznika, który ma właściwości moczopędne i wypłukuje wapń z organizmu), powstawanie nowotworów i chorób zwyrodnieniowych.
Poza tym, mięso jest źródłem tłuszczów nasyconych i cholesterolu. Mało tego, tłuszcze nasycone zwiększają wytwarzanie cholesterolu krążącego we krwi. Natomiast przewlekle podwyższony poziom cholesterolu prowadzi nieuchronnie do miażdżycy naczyń krwionośnych czyli głównej przyczyny zgonów.
Do tych apokaliptycznych wizji związanych z jedzeniem białka i tłuszczu pochodzenia zwierzęcego należy dodać, że większość mięsa to skutek hodowli masowej, w której stosowane są chemiczne pasze, a zwierzęta szprycowane są antybiotykami i preparatami gwarantującymi zachowanie „zdrowia” zwierząt. Dobrze znana i nieomal banalna, ale jakże prawdziwa myśl głosi, że jesteś tym, co jesz! To samo dotyczy krowy, świni, owcy czy kury. Aż się chce powiedzieć smacznego! Sarkastycznie!
Argument trzeci dla Idealistów - Ziemia.
Wyżywienie ludności na świecie, to temat odbywającego się właśnie mediolańskiego EXPO. Przy czym nie chodzi o to, czy lepiej jeść kiełki, czy nasiona, tylko o problem nakarmienia ludzi na Ziemi. Obecnie żyje nas ok. 7 mld, a w 2050 ma być już 9 mld. Ludzi szybko przybywa, ale nie dość szybko wzrasta produkcja żywności. Wprawdzie w miarę bogacenia się społeczeństw wzrasta spożycie mięsa (co wcale nie jest dobre), ale w tym samym czasie w rejonach biednych coraz więcej ludzi głoduje. Do tego od 25% do 45% wyprodukowanej żywności marnuje się. Jednym ze sposobów na rozwiązanie problemu głodu na świecie jest, według naukowców, ograniczenie produkcji i spożycia mięsa. Jakiś paradoks? Nic z tych rzeczy!
Na słynnej liście książek na lato (Summer Books) Billa Gatesa znalazła się publikacja pod tytułem „Should We Eat Meat” Vaclava Smila. Autor wyjaśnia mechanizm wyniszczający Ziemię i przytacza ponure statystyki. Żeby wyżywić zwierzęta, które się następnie zjada obsiewane są coraz większe połacie ziemi roślinami, które stanowią dla nich pokarm. Są to tysiące hektarów kukurydzianych czy sojowych monkultur wypierające zarówno dzikie tereny (na przykład lasy) jak i rolne o zróżnicowanych uprawach. Okazuje się, że gdyby na tych obszarach wyhodować rośliny, które dostarczyłyby ludziom białka i tłuszczu, można byłoby wyżywić dodatkowo 3,5 mld osób. Spustoszenie, jakiego dokonuje na Ziemi rolnictwo nastawione na przemysłową produkcję mięsa jest niewyobrażalnie duże! Zużywa ono 70% wody pitnej (tylko 10% pobierają gospodarstwa domowe, a 20% - przemysł). Do wyhodowania zaledwie 1 kg wołowiny potrzeba 15,5 tys. litrów wody, 6,5 kg ziarna i 36 kg innej paszy. Na dodatek produkcja żywności odpowiada za jedną czwartą emisji gazów cieplarnianych, które powodują obecne globalne zmiany klimatu.
No dobra, to rzucamy!
I w tym miejscu kończą się żarty! Organizm przyzwyczajony do białka zwierzęcego nie chce się łatwo poddać. Na dodatek, dania mięsne przygotowuje się stosunkowo łatwo i szybko. Kilkanaście lat temu wybór produktów, z których można byłoby przyrządzić atrakcyjna dania bez mięsa był bardzo ograniczony. Ale nie chodzi przecież o opowieści weterana, tylko o podpowiedzi, jak to przejść.
Przede wszystkim odradzam próby zastępowania dań mięsnych analogicznymi daniami wegetariańskimi czyli nie zastępujmy kotleta schabowego kotletem z boczniaka, czy pasztet wołowo-wieprzowy pasztetem z soczewicy. Takie eksperymenty skazane są na niepowodzenie, bo takiego samego smaku raczej nie osiągniemy, a rozczarowań i zwątpień nam w tym niełatwym okresie nie potrzeba. Proponowałabym poszukać nowych smaków, eksplorować obszary do tej pory nie odkryte. Jest to fascynujące przeżycie, choć wymaga zaangażowania i poświęcenia własnemu pożywieniu/odżywieniu więcej uwagi niż dotychczas. Ale przecież warto jak diabli! Niejednego się też przyjdzie nauczyć.
W ciągu pierwszych kilku tygodni organizm będzie wysyłał rozmaite sygnały, że odczuwa dyskomfort. Od apetytu na konkretny kawałek mięsa, na przykład dobrze przypieczone udko ;o) po dyskomfort w układzie pokarmowym, z bólami głowy włącznie. To jest reakcja organizmu, który zaczyna oczyszczać się z toksyn. Trzeba zacisnąć zęby i to jakoś przeżyć. Ja prawdę mówiąc żadnych dysfunkcji nie odczuwałam, ale apetyt na to czy na owo, owszem miałam, i to przez kilka miesięcy. Pamiętam jednak pewien dzień, mniej więcej miesiąc od zmiany diety, gdy poczułam się lekka jak motyl, myślałam wprost, że uniosę się w powietrze! To było niesamowicie przyjemne i utrzymywało się przez jakiś czas, prawdopodobnie do momentu, w którym się do tego przyzwyczaiłam. Ale naprawdę poczułam zmianę i było to bardzo fizyczne i konkretne doznanie! Była też niespodzianka, która mnie uradowała - okazało się, że schudłam, przy czym nie stosowałam żadnych odchudzających trików, organizmowi wystarczyła zmiana paliwa do modyfikacji metabolizmu!
A o tym, co warto wprowadzić do Nowego Jadłospisu w następnym odcinku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz