czwartek, 16 listopada 2017

Z miłości do oczu! Zupa kukurydziana z porem na mleczku kokosowym.


Złota polska jesień, a raczej jej karykatura upłynęła nam na letnisku na walce z hipotermią. Myszy zmagały się z podobnym problemem. Nasza kohabitacja trwała już od kilku tygodni, ale w ostatnich dniach stworzonka zaczęły wyraźnie demonstrować swoje wyłączne prawo do lokalu defekując na lodówce i kuchennym blacie.
Każdej nocy zdobywały coraz to nowe tereny. Tupanie i różnego rodzaju znaki życia przestały robić na nas wrażenie, chociaż jednej nocy szelesty były tak dokuczliwe, że zwlokłam się z łóżka i natupałam w pobliżu źródła dźwięku. Na niewiele się to zdało, ale szczęśliwie udało mi się zasnąć. Rano interesującego odkrycia dokonał Pan Domu w swojej szufladzie ze skarpetkami. Znalazł tam czekoladowego cukierka odwiniętego z papierka i zjedzonego do połowy. Wyjaśniła się w ten sposób przyczyna nocnych odgłosów. Do tej pory jednak nie wiadomo, co wspomniany cukierek robił w szufladzie ze skarpetkami. Trochę strach było pytać.

Listopad w domu bez centralnego ogrzewania jest próbą charakterów. W jesienne poranki wita człowieka 12 stopni Celsiusza, zapowiadając dress code, który można byłoby określić jako jaskiniowy postmodern czyli wdzięk ówczesnych ludów, tyle że odzianych w polar. Po napaleniu w kominku (tak, mamy ogień!) udaje się dociągać nawet do 18. Jeszcze cieplej jest na fotelu przy samym źródle ciepła, ale żaden człowiek nie może się o tym przekonać in persona, bo zalegają tam rozgrzane do czerwoności kocie zwłoki. Bytowanie w trudnych warunkach ma też swoje dobre strony. Żeby odczuć przyjemność wystarczy ciepła izba. Nie trzeba sobie kupować nowego Volvo.


Od wyjazdu do Warszawy dzieliło nas już kilka gospodarskich czynności, których wykonanie utrudniały warunki pogodowe, bo albo padało albo wiało, albo wszystko na raz. W przerwach między jednym a drugim Pan Domu wykopał, a w zasadzie wyłowił nasze fioletowe kartofelki, owinął drzewka w naszym rocznym sadzie, przykrył czarną płachtą powierzchnię warzywnika, żeby go na wiosnę nie zarosły chwasty. Jeżeli ktoś teraz uśmiecha się z politowaniem, to spieszę donieść, że to sposób sprawdzony rok temu. Pod grubą czarną plandeką nie dały rady. Na wiosnę kręgosłupy biły nam brawo!

W przeddzień planowanego wyjazdu ścięłam maliny, posadziłam Sarę Bernhardt oraz Moon of Nippon, a wykopałam szałwię i rozmaryn, bo nie przetrzymują zim, więc dostaną szansę na parapecie w domu. Odwiozłam na rowerze książki do wiejskiej biblioteki i życzyłyśmy sobie z panią bibliotekarką zdrowia, żegnając się do maja.

Pani Teresa wyposażyła nas w jajka od szczęśliwych kur. To są w zasadzie „kury szczęśliwe plus”, bo dziobią sobie w systemie free range, plus wydziobują Pani Teresie jej ulubione rośliny. I tak zniknął w tym roku niepostrzeżenie dorodny, blisko dwumetrowy lubczyk i klomb z kannami. Potwierdza to eksperymenty, jakie przeprowadzono z udziałem kur, z których wynika, że zawsze one wybiorą do konsumpcji rośliny żywe, a nie ścięte.

Ale generalnie kury nie mają najlepszego PR-u. Uchodzą za głupie. Wszak istoty rozumne i uczuciowe trudniej byłoby zjadać. Jednak pora zweryfikować opinie o kurach. Na łamach pisma Animal Cognition opublikowano wyniki badań, z których wynika, że kury rozpoznają się po twarzy, potrafią wykonać proste zadania arytmetyczne, wykazują empatię, jakiej nie przejawiają ludzie do siódmego roku życia, umieją manipulować, a także posługują się 24 dźwiękami w komunikacji wewnątrz stada. To tylko niektóre z kurzych umiejętności, które wieńczy kogut potrafiący wyprowadzić kurę na bok pod pretekstem wskazania jej dobrego jedzenia, a następnie próbujący amantkę wykorzystać. Ale podobno są też kury, które potrafią się poznać na triku i zlekceważyć propozycję. Mnie zastanawia jedno, dlaczego mianowicie kogut nie chce dopuścić się czynu lubieżnego przy świadkach?

Pani Tereso, jeszcze raz dziękujemy za jajka i pozdrawiamy inteligentne stadko!

Dzisiaj danie z kukurydzy uprawianej przez całe lato z namaszczeniem przez Pana Domu. Co ciekawe plony były tu skutkiem ubocznym, bo dwa rzędy kukurydzy zostały posiane w charakterze osłony przeciwwiatrowej dla ciepłolubnych ogórków. Trudno powiedzieć, na ile parawan się sprawdził, bo ledwie udało nam się obronić kilka krzaków ogórków przed ślimakami, więc zbiory nie były obfite, ale kukurydziany płotek wyglądał bardzo pięknie, a na dodatek wydał kilkadziesiąt pysznych kolb. Kukurydzę najbardziej lubię po prostu ugotowaną na parze, ale eksperyment z zupą uważam, za bardzo udany, więc z przyjemnością wyjawiam przepis.


 
Kukurydza jest trzecim, po pszenicy i ryżu, najpopularniejszym zbożem uprawianym na świecie. Ma to naturalnie związek z jej wartością odżywczą. Jest źródłem złożonych węglowodanów, błonnika, witamin z grupy B, kilku związków mineralnych, a także luteiny i zeaksantyny.

Z miłości do oczu!

Luteina i zeaksantyna są karotenoidami czyli silnymi przeciwutleniaczami, o szczególnym znaczeniu dla oczu, bo to te substancje zapobiegają zwyrodnieniem plamki żółtej, która odpowiedzialna jest za dobry wzrok. Jesień jest dobrą porą, żeby porozpieszczać swoją plamkę żółtą, bo to właśnie teraz jest sezon na rośliny, które szczycą się rekordową zawartością luteiny i zeaksantyny. Królem, którego nie da się zdetronizować jest tu surowy jarmuż z ilością 39,55 mg/100 g (kłaniają się soki i koktajle) i gotowany 15,79. Z sezonowych warzyw (pomijam rozmaite liście, na które jest pora latem) wysoko są jeszcze brokuły, cukinia, dynia, brukselka i kukurydza właśnie. Ugotowana ma od 4 do 7.62 mg/100g luteiny i od 6.13 do 11.39 zeaksantyny.

Na wchłanianie i wykorzystanie luteiny z pożywienia ma wpływ wiele czynników. Badania wskazują, że obróbka termiczna oraz technologiczna, taka jak rozdrabnianie i mrożenie, zwiększają biodostępność karotenoidów, jednocześnie nie zmniejszając ich biologicznych właściwości. Chociaż w żywności przetworzonej ich zawartość jest mniejsza niż w surowych produktach. Pozostaje więc jazda na parę i na żagielek czyli raz surowe, raz ugotowane. Trzeba jeszcze pamiętać, że na zwiększoną biodostępność luteiny wpływa również tłuszcz zawarty w pożywieniu, więc dodatek do gotowania oliwy, oleju kokosowego czy masła. Wszystko to w zapowiadanym przepisie jest.

Jeszcze wczoraj widziałam świeże kukurydze na bazarze, ale idealnie nadaje się też kukurydza mrożona, która dostępna jest przez cały rok.




Zupa kukurydziana z porem na mleczku kokosowym

Składniki:

2 kukurydze lub opakowanie mrożonej (widziałam pakowane po 450 gr, bez kolb, same ziarna)
2 pory (białe części)
pół puszki mleczka kokosowego
2 ząbki czosnku
kawałek świeżego imbiru (wielkości kciuka)
łyżeczka mielonej kurkumy
100 - 150 gr makaronu orzo (tylko nie płaćcie więcej za 500 gr niż ok. 4-5 zł za włoski makaron, bo widziałam też taki po 18)
garść posiekanych orzechów włoskich
oliwa do uduszenia porów
sól i pieprz
starty parmezan lub grana padano lub nieaktywne płatki drożdżowe (do posypania zupy na wierzchu w wersji wegańskiej)
roślinki do ozdoby (może być melisa, mięta, szałwia)

Wykonanie:

Pory rozciąć wzdłuż, umyć i pokroić w piórka. Imbir zetrzeć na tarce. Rozgrzać oliwę na patelni. Wrzucić imbir i przecisnąć przez praskę czosnek. Podsmażyć 2 minuty. Dodać pokrojony por i wymieszać. Po dwóch, trzech minutach kapnąć łyżkę wody i dusić kolejnych kilka minut. Miękki por zestawić z ognia.

Do garnka wlać pół puszki mleczka kokosowego i wrzucić ziarna kukurydzy. Jeśli mleczko jest bardzo gęste dodać wody Dodać łyżeczkę kurkumy. Świeżą kukurydzę gotować na średnim ogniu ok. 5-7 minut, a mrożoną nieco dłużej, ok. 10. Zestawić z ognia. Wyjąć dwie łyżki ziaren na później do ozdoby.

Uduszony por wrzucić do garnka z mleczkiem kokosowym i ugotowaną w nim kukurydzą. Zblendować. Ja nie blendowałam na gładki krem, bo lubię „fakturę” zupy, ale można na gładko, według upodobania. Posolić do smaku.

Ugotować makaron zgodnie z zaleceniem na opakowaniu. Życie uczy, że zwykle trzeba trochę krócej, żeby był al dente.

Zblendowaną zupę można podgrzać, jeśli zdążyła wystygnąć podczas blendowania. Nakładać do talerzy makaron, nalewać zupę, a na wierzchu posypać zachowanymi ziarnami kukurydzy, orzechami, listkami i parmezanem w wersji wegetariańskiej, a w wersji wegańskiej nieaktywnymi płatkami drożdżowymi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz