wtorek, 26 maja 2015

Makaron z pędami sosny!


W Nowej Polsce, śpiewam z Monty Pythonem! „Always look on the bright side od life”! Pamiętacie tę scenę z Żywotu Briana? Jeśli nie, to proszę, jest TU! A po jasnej stronie jest zawsze coś pysznego do zjedzenia!


Anthelme Brillat-Savarin, prawdziwy człowiek Renesansu (choć żył w czasach Oświecenia), sformułował w „Fizjologii smaku” pewną myśl, wyznaczając sprawom Wielkim należne im miejsce. Tak to brzmi: Odkrycie nowego dania większym jest szczęściem dla ludzkości niż odkrycie nowej gwiazdy! O to, to! Fundnijmy sobie to szczęście, ugotujmy coś nowego! Profesor Aleksander Wolszczan na pewno nam wybaczy takie przyziemne radości! ;o)

Ja mam właśnie za sobą uniesienie związane z przygotowaniem nowego dania! Jego podmiotem lirycznym była sosenka, a dokładnie młode pędy sosny, które nadały ton sosowi do makaronu. Garść pędów uszczknęłam z porcji przeznaczonej na syrop, o czym było w poprzednim odcinku. 



A w ogóle, to dlaczego ja sięgam po takie dziwaczne rzeczy do jedzenia? Otóż dlatego, że tęsknię do smaku jedzenia, jaki pamiętam z czasów, gdy mama wysyłała mnie z listą sprawunków do warzywniaka, a ja po drodze gubiłam kartkę i wracałam z połową rzeczy ;o) Poza tym, a może przede wszystkim, chciałabym jeść rośliny, które nie są spaskudzone chemią użytą do ich wyprodukowania i są takie, jakimi stworzyła je natura. EKO rolnictwo jest pewną odpowiedzią na moje zapotrzebowanie, ale to nadal jest nisza na rynku, że nie wspomnę o cenach. Dlatego właśnie szukam pożywienia na łąkach i w lasach ;o)

Wiele z dziko rosnących jadalnych roślin stanowiło na przestrzeni wieków tak zwane pożywienie głodowe. Czy to w okresach słabych urodzajów czy na przednówku, gdy kończyły się zapasy, ludność udawała się w teren w poszukiwaniu jadalnych owoców, liści, korzeni i pędów. Niektóre z tych roślin są smaczne, ale większość ma smak „trudny” do pokochania, choć ich wartości odżywcze skłaniają do przełamania uprzedzeń. W nadchodzącym sezonie, wyposażona w książkę dr Łukasza Łuczaja „Dzika kuchnia”, mam zamiar eksperymentować z dziko rosnącymi roślinami, co naturalnie będę relacjonowała na tych łamach.



Dzisiaj przepis zainspirowany książką „Dzika kuchnia” - makaron z pędami sosny!

Składniki

garść młodych pędów sosny

kilka pomidorów

kilka szalotek

świeże zioła - mięta, szałwia, oregano, rozmaryn (po kilka gałązek)

kilka szparagowych łepków

kilka lipowych liści

makaron (dobrze nadaje się papardelle, ale może być inny typu wstążki)

oliwa z oliwek extra vergine

2 łyżeczki syropu z agawy, cukru palmowego, albo innej słodyczy (opcjonalnie)

Wykonanie

Pędy sosny siekamy bardzo drobno i dzielimy na trzy części.

Siekamy zioła.

Obieramy i gotujemy na parze szparagi.

Włączamy piekarnik - funkcja grill lub grzanie górne na 160 stopni. Pomidory i szalotki kroimy na pół. Ja nie obieram ani jednych ani drugich.

Do naczynia żaroodpornego wlewamy 2 łyżki oliwy z oliwek, którą rozprowadzamy po naczyniu rozciętą stroną pomidorów i szalotek, po czym układamy je natłuszczoną stroną do góry i posypujemy jedną częścią posiekanych pędów. Kładziemy kilka gałązek rozmarynu i wkładamy do nagrzanego piekarnika na ok 15 minut. Górna półka.

Moment otwarcia piekarnika jest trudny, bo zawartość pachnie tak obłędnie, że ma się ochotę pożreć wszystko już na tym etapie, ale jesteśmy dojrzałymi ludźmi i panujemy nad takimi podstawowymi instynktami!



Pomidory wyjmujemy na patelnię i lekko rozgniatamy, tak żeby można było wyjąć szypułki. Nie zdejmuję z pomidorów skóry, bo po takim ugrilowaniu jest miękka i nie będzie przeszkadzała w sosie, ale jak ktoś szczególnie delikatny, może sobie skórki powydłubywać, choć moim zdaniem nie ma sensu. Z szalotek zdejmujemy łupinkę i przypalone od frontu fragmenty (są rakotwórcze), a następnie kroimy wzdłuż - taką połówkę kroje na 3 lub 4 części. Szalotki dorzucamy do pomidorów. Podgrzewamy.



Na wrzątek wrzucamy makaron i gotujemy. Ja skracam gotowanie o 2 minuty w stosunku do zaleconego czasu, bo i tak  dochodzi, a ma być al dente.

Drugą część pędów ucieramy w moździerzu z oliwą (dwie łyżki), albo po prostu mieszamy, jeśli nie chcemy używać ciężkiego sprzętu ;o) Dodajemy do pomidorów i szalotki i mieszamy. Teraz dobrze jest spróbować, bo w zależności od jakości pomidorów, może być potrzeba dosłodzenia sosu. Ja użyłam 2 łyżeczki syropu z agawy. Na koniec dodajemy zioła, żeby nie pozbawić ich długim działaniem temperatury wszystkich olejków eterycznych. Soli do sosu nie dodawałam, zioła swoje robią.

Na talerz kładziemy porcję makaronu, na to sos i posypujemy trzecią częścią posiekanych pędów. Dekorujemy łepkami szparagów i liśćmi lipy. Ja jeszcze zestrugałam do ozdoby trochę cukinii. Pieprz! Gotowe!

Uspokajam wszystkich, którzy obawiają się na talerzu żywicznego posmaku. Pędy nadają kwaskowy ton, ale o innym odcieniu niż ten pomidorowy. Bez wątpienia jest to nowość!




Jeszcze dwa słowa o lipie. Ta, która jest surowcem zielarskim, to Lipa drobnolistna (tilia cordata). W Polsce występują także inne gatunki, które nie mają tych wartości, które ma lipa drobnolistna, a więc trzeba umieć tę właściwą lipę rozpoznać! Jej liść ma kształt serca, a na rewersie, w miejscu krzyżowania się żyłek są małe kępki meszku. Młode liście lipy drobnolistnej są słodkawe, delikatne i smaczne! Mają dużo substancji śluzowych i błonnika Można dodawać je do potraw na ciepło i sałat! No i lipa przez cały sezon co i rusz wypuszcza jakieś nowe listki, więc jedzenia nie zabraknie! ;o)



To są właśnie te kępki meszku - znak rozpoznawczy lipy drobnolistnej.

Góra liścia ma wycięcie serca, natomiast inne lipy mają „cięcie” proste lub ukośne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz