czwartek, 17 lipca 2014

Chrzanu naszego powszedniego...






Kilka dni temu dotarliśmy wreszcie na żuławskie letnisko. Dzwoni Mama z otwarciowym, tym samym co zawsze, konkretnym pytaniem:


- Co robicie?


- Wojtek kosi łąkę, a ja myję chrzan, który właśnie wykopałam.


- Naprawdę nie wolelibyście pojechać nad morze, zamiast siedzieć koło domu.


- Wolelibyśmy, ale nie mamy czasu - odpowiadam zgodnie z prawdą.


Tu szczęśliwie udaje mi się odwrócić wektor pytań, unikając eskalacji, która Bóg jeden raczy wiedzieć do czego mogłaby doprowadzić. Mama, fanatyczna działkowiczka, znana jest z niechęci do opuszczania Warszawy w sezonie letnim, bo albo działka zostanie okradziona przez przechodniów, albo wyschnie zostawiona sama sobie. Stanowczość, z jaką odrzuca propozycje wyjazdu, podobna jest do tej, z jaką zagroziła Janowi Pawłowi II, że jeśli nie zakwitnie, to go wykopie. W kolejnym roku zakwitł! Jan Paweł to clematis. Biały naturalnie.

Rzeczywiście może dziwić, że mając 7 kilometrów do morza, spędzamy całe dnie kręcąć się koło chałupy. No ale naprawdę nie mamy czasu!


Po miesiącu od ostatnich prac polowych, stanęłam na warzywniku i oniemiałam! Wszystko zarosło bujnym zielem, tyle że nie tym, o które nam chodziło. Sadzonki ogórków nie drgnęły ani o centymetr, natomiast pożółkły i podeschły. Listki rukoli, kapusty i papryczki chilli zeżarł jakiś bezczel! Przez koperek przeleciał się kret, chyba z liczną rodziną, sądząc po ilości kopców! I pomyśleć, że w ubiegłym roku wyjęłam kreta kotu z gęby i pomagałam mu się zakopać, bo tak był oszołomiony incydentem, że chował się tylko do połowy, co nie rozwiązywało problemu!







Zielsko nawet ładne, nie można powiedzieć. W Azji spożywane ze smakiem. Korzeń łopianu jest tam niezwykle popularny. Można go gotować jak kartofelka, dorzucać do innych warzyw, albo smażyć. Nawet próbowaliśmy się dobrać do korzenia - szpadlowi uległ, ale nożem nie szło go zaatakować (straszny twardziel, musiał być za stary), więc daliśmy spokój.

No więc harujemy! Wyrywamy chwasty, podlewamy, kosimy. Dysząc na szpadlu, żeby usunąć nie tylko skutek, ale i przyczynę, powtarzam sobie jak różaniec - uczyńmy z tej wady zaletę, uczyńmy z tej wady zaletę… Czy te wszystkie skłony i wyprosty, wyginanie grzbietu, wykroki i wyrzuty ramion, to nie wypisz wymaluj, tak modny w eleganckim świecie pilates? Na dodatek na świeżym powietrzu! Ćwicz Kasia! Ćwicz!

Wykupując korzenie chrzanu, zamiast kląć jak piłkarz na boisku, cieszę się, że stawiają opór, bo mogę rozruszać obręcz barkową! Ale tam obręcz, wszystkie mięśnie sobie ponaciągałam, co okazało się następnego dnia rano! Ale ból fizyczny ukoiła świadomość, że PÓŁ KILOGRAMA TŁUSZCZU zajmuje czterokrotnie więcej miejsca niż KILOGRAM MIĘŚNI! Chodzi o to miejsce, którego brakuje, gdy chcemy założyć spodnie kupione dwa sezony temu!

CHRZAN




Pozostańmy jednak chwilę dłużej przy chrzanie! Polacy spotykają się z tą niezwykłą rośliną mniej więcej dwa razy w roku - na Wielkanoc i w porze kiszenia ogórków. To wielka szkoda, bo zasługi chrzanu znane są od czasów starożytnych! W IX wieku Wikingowie zabierali na wyprawy beczki wypełnione chrzanem, który służył im do marynowania mięsa, ryb i chronił przed szkorbutem. Można nawet powiedzieć, że to chrzan stał za ich sukcesami! W Polsce jemy chrzan od XII wieku, jeno w niewielkich ilościach!

Jeżeli chodzi o właściwości, chrzan jest bardzo podobny do czosnku. O, wyznawcy czosnku, znam was - moglibyście bez kłopotu chuchem rozganiać chmury na niebie! Natomiast chrzan działa dyskretnie, nie dyskryminuje towarzysko i nie zdradza całemu światu, że akurat walczymy z infekcją, albo że zaleciła go nam konsultantka ezoteryczna.




Chrzan ma sporo witaminy C, bo od 80 do 110 mg/100g. Dla porównania czarna porzeczka ma 183, natka pietruszki 177, truskawki 66, a cytryna 50. Nawiasem mówiąc czosnek 30. Trzeba jednakże sprawiedliwie dodać, że zjedzenie 100 gramów truskawek nie wydaje się wyczynem, ale człowiek, który pochłonołby 100 gramów chrzanu już zasługiwałby na jaki taki szacunek.

Jest bogaty w witaminy z grupy B (zawartość bardzo podobna do czosnku), ale kwasu foliowego ma 37 μg, podczas gdy czosnek 5. W wyścigu mikroelementów wygrywa w kategorii potas, wapń, magnez, żelazo i cynk.

Chrzan zawiera glikozydy siarkocyjanowe (między innymi sinigrynę, która odpowiedzialna jest za ostry smak), flawonoidy, olejki eteryczne, enzymy i aminokwasy.

Dzięki temu wszystkiemu działa przeciwbakteryjnie, przeciwgrzybiczo, odkażająco, pobudza trawienie czyli usprawnia przemianę materii, wzmacnia odporność, obniża ciśnienie krwi, wreszcie odmładza! Po prostu robi bardzo dobrze!



Okoliczności polowe zaowocowały pozyskaniem korzeni i wielokierunkowym ich wykorzystaniem. W czasach kiedy robot wieloczynnościowy nawet na mongolskiej wsi na nikim nie robi wrażenia, obsługa chrzanu jest łatwa. Trzeba go umyć, obrać i zetrzeć przy użyciu tarczy o najdrobniejszych otworach. Należy zachować ostrożność przy otwieraniu zbiornika, bo siła odrzutu jest porównywalna do tej w myśliwcach F16. I to w zasadzie jedyna przykrość, jaką może nam sprawić chrzan. Informacja dla spryciarzy, którzy chcieliby pobiec do sklepu po słoiczek chrzanu - obejrzałam wszystkie! Nie znalazłam ani jednego, który nie sponsorowałby koncernu chemicznego!



Po starciu podzieliłam chrzanowe wiórki na dwie części do dalszej obróbki. Pierwsza miała zostać syropem na kaszel.

Syrop z chrzanu




200 gramów chrzanowych wiórków należy zalać szklanką letniej przegotowanej wody i zostawić na godzinę pod przykryciem. Następnie przez ściereczkę wycisnąć płyn i dodać 3 łyżki miodu. Wymieszać, wlać płyn do słoiczka i szczelnie zamknięty odstawić na 2 dni w ciemne miejsce. Syrop zażywa się 4 razy dziennie po łyżce, a dzieci po łyżeczce. Przed każdym użyciem należy syrop dokładnie wymieszać. Mikstura ta pomaga w nieżytach górnych dróg oddechowych, działa wykrztuśnie i pomaga na kaszel. Działa regenerująco i wzmacniająco.

Zaordynowałam sobie ten lek, bo od najmłodszych lat dręczą mnie infekcje górnych dróg oddechowych i akurat teraz przechodzę rekonwalescencję po zapaleniu krtani. Jeśli ktoś jest ciekawy czy da się to wypić, oświadczam, że tak. Nawet zaczynam ocierać się o przyjemność ;o)

Wielofunkcyjna pasta chrzanowa

Druga część startego chrzanu czyli ok. 100 gramów została zmiksowana. Do miksera należy włożyć dwie łyżki wiórków chrzanowych, wlać sok z całej cytryny, łyżeczkę cukru, odrobinę soli i zmiksować, a potem stopniowo dodawać resztę chrzanu, w tempie, z jakim mikser będzie sobie radził z zadaniem. Im dokładniej uda się zmiksować, tym lepiej. Taką pastę można przechowywać w lodówce, w zamkniętym słoiku nawet kilka tygodni. Jeżeli ktoś chciałby dłużej przetrzymać chrzan, to można mrozić całe kawałki i zużywać w miarę zapotrzebowania.

Polak, Japończyk - dwa bratanki!
 

Wasabi czyli, ni mniej ni więcej, tylko chrzan! Chyba najczęściej kupowany, to ten w małej tubce, w zielonym pudełku, wyprodukowany w Japonii. Czy ktoś zadał sobie trud, żeby przeczytać ile jest wasabi w wasabi? A także, co tam jeszcze siedzi? Otóż my sobie zadaliśmy, po czym zostawiliśmy tubkę w sklepie, fuj i postanowiliśmy zastąpić wasabi NASZYM CHRZANEM Z ŁĄKI! Obrazoburstwo?! A niech tam! Kopernik też był sam, gdy wstrzymywał słońce i ruszał ziemię! Poza tym, jak ktoś widział film „Jiro śni o sushi”, nie ma złudzeń, że to, co w Europie nazywamy sushi, ma się tak do PRAWDZIWEGO, jak zapach Brise do zapachu prawdziwych kwiatów! A więc majdrując przy wasabi, niewiele możemy już zepsuć.

W smaku wasabi różni się od polskiego chrzanu jedynie „mocą”. Nasz jest słabszy. I nieco bielszy. Ale i tak śliczny zielony kolor wasabi z tubki zawdzięcza albo spirulinie czyli algom, albo co gorsza jakiemuś chemicznemu kolorantowi, bo naturalny korzeń ma zaledwie zielonkawe zabarwienie! Właściwości chemiczne ma w zasadzie takie same. A moc możemy sobie dawkować ilością! Patrzę na łąkę i mam pewność, że surowca nam nie zabraknie!

Lista przepisów z udziałem chrzanu jest długa! Nie wspominam o takich oczywistościach jak surówka z marchwi z chrzanem (akurat lubię samą marchewkę, najwyżej z jabłkiem), buraki z chrzanem, jajka z chrzanem, chrzan jako dodatek do wędlin (nie jem mięsa, ale takie zestawienie to klasyka). Przeczytałam gdzieś, że ugotowane młode łodyżki chrzanu smakują jak szparagi. Uzbierałam, ugotowałam, spróbowałam! Jednak zostajemy przy szparagach!

Święto chrzanu


Pewne zasługi w popularyzacji chrzanu ma miejscowość Osjaków w województwie łódzkim. Co roku, we wrześniu, odbywa się tam święto chrzanu. Nie jest to akcja całkowicie bezinteresowna, bo 70% upraw chrzanu znajduje się właśnie w tamtej okolicy, ale tak czy owak, cel jest godny pochwały. Tam z kolei można spróbować zupy chrzanowej, ale trochę strach jechać, bo imprezę uświetniają takie gwiazdy jak Bajerful. Lepiej upitrasić w domu z przepisu. Choć ja, w obliczu wyboru - ugotowane czy na surowo, zawsze wybiorę (i zalecę) na SUROWO!
 

Wakacje z bocianami

Siedzę i piszę te słowa przed domem, z widokiem na bocianie gniazdo, więc nie sposób pominąć to w raporcie. Mamy cztery młode! Od dwóch dni już latają! Łatwo rozpoznać, że leci młody, bo młóci powietrze skrzydłami jak cepami, słychać takie szybkie, nerwowe puch, puch, puch…! Nierzadko zdarza się też missed approach & go around i dopiero drugie podejście kończy się lądowaniem bratu (siostrze?) na głowie. 

 


W tym roku, to tylko obserwacje ziemia - powietrze, a trzy lata temu rodzice wyrzucili dwa młode bociany z gniazda, ale na tyle duże, że wylądowały. To był początek. Znaleźliśmy je na parkingu obok domu, ledwie żywe. Wydaje się, że przyjechaliśmy z Warszawy w ostatniej chwili, bo jeden już nawet nie wstał, dał się wziąć na ręce i zanieść do domu.

Był późny wieczór, noc właściwie, więc o żadnej telefonicznej konsultacji ze specjalistą nie było mowy. Próbowaliśmy biedakowi dawać wodę, ale z marnym skutkiem i w nerwach czekaliśmy do rana. Wiedziałam już z przygód z lat minionych, że na jedyną pomoc można liczyć w ptasim azylu w warszawskim zoo. Tam też zadzwoniliśmy z pytaniem co robić, czym karmić? Na szczęście, wbrew powszechnemu przekonaniu, bociany nie żywią się żabami (takich polowań mogłabym nie przeżyć), tylko gryzoniami, jaszczurkami, dżdżownicami itd., a w sytuacjach awaryjnych, czyli takich jak nasza, można dawać im małe rybki. Wskoczyliśmy natychmiast do samochodu i popędziliśmy 20 km do Kątów Rybackich do sklepu rybnego Sardynka. Kupiliśmy płotki, pokroiliśmy je na małe kawałki i weszliśmy do „izolatki”. Bocian wykazywał kompletną obojętność, dziobem opierał się o podłogę i wyglądał bardzo marnie.




Nie umieraj, nie umieraj szeptałam cicho, a tymczasem Gospodarz zbliżył się do pacjenta i położył mu przed nos/dziób kawałek ryby. Może trwało to 3 sekundy - bocian podniósł głowę i dziobnął z takim impetem, że w podłogowej desce zrobił dziurę! Kolejne dwa kawałki zjadł na siedząco, ale emocje wzięły górę i zerwał się na nogi. Odetchnęliśmy z ulgą! Tak zaczęły się nasze wakacje z bocianami! I dwoma kotami!




To typowa pozycja podczas karmienia przez prawdziwych rodziców. Skrzydłami odsuwa się rodzeństwo czyli konkurencję od dostępu do pożywienia.


Co drugi dzień jeździliśmy po nową partię ryb. Ptaszyska nabierały sił i szybko zrozumiały, że tam, gdzie my, tam jedzenie i w związku z tym nie odstępowały nas na krok. Co rano, pod drzwiami chałupy czekały na nas dwa dzioby, a gdy wydanie posiłku przedłużało się, koledzy wmaszerowywali do domu. Tak mijał dzień za dniem. My w służbie zagrożonego, chronionego gatunku, a koty na nieustającym polowaniu na tenże!






Nadszedł dzień, kiedy Gospodarz (a hobbystycznie pilot) zdecydował, że trzeba bociany nauczyć latać. Wyczekiwał podmuchów wiatru (każdy lotnik wie, że wiatr sprzyja startowi) i gonił ptaka po łące z rozpostartymi ramionami (poruszał nimi, a jakże), żeby go zmusić do wzbicia w powietrze. Cóż, w efekcie, nauczył bociany biegać, ale to przecież też cenna umiejętność w stanie zagrożenia.



Kolejny problem, z jakim przyszło nam się zmierzyć, to nauczyć bociany samodzielnego zdobywania pożywienia! Znowu zadzwoniliśmy do ptasiego azylu w warszawskim zoo. Usłyszeliśmy brutalną prawdę, ale bez recepty, co robić. Jeśli pan będzie je karmił, to zostaną z panem na zimę! Uhu! Piękna perspektywa! Następnym krokiem byłoby zapisanie ich do warszawskiej szkoły. Odbyliśmy naradę i wymyśliliśmy, że trzeba rozrzucać im na łące ryby, żeby mogły je własnodziobnie wyszukiwać. Akcja wyglądała tak - jak przeganiałam bociany z łąki południowej na północną, w tym czasie Gospodarz rozrzucał ryby, a następnie goniłam je z powrotem na południe! Jakie one miały twarze na widok tych ryb! Rzadko kiedy można zobaczyć takie zdumienie nawet na ludzkiej twarzy! Fortel się udał! Bociany zrobiły krok w kierunku samodzielności!



Na szczęście szybko nauczyły się szukać jedzenia, a my zmniejszaliśmy porcje ryb, żeby koledzy stali się samowystarczalni, no i żebyśmy mogli spokojnie wrócić do Warszawy. Gdy wróciliśmy na kilka dni pod koniec sierpnia gniazdo było już puste! Spełniliśmy nasz rodzicielski obowiązek! ;o)

3 komentarze:

  1. A czy polały się łzy Twe czyste rzęsiste przy obróbce tego surowego twardziela?
    Chrzan mam na myśli, nie bociana ani tym bardziej Pana Domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ...! Ani jednej łzy! Słynę ze skoczności! Zdejmujesz pokrywę maszyny i hyc! Trzeba umieć zdusić w sobie pokusę zajrzenia do środka! ;o)

      Usuń
  2. O jeden pytajnik za daleko Ten drugi.

    OdpowiedzUsuń