sobota, 24 maja 2014

Zielone nie tuczy!

Nasza osobista bociania rodzina, z co najmniej jednym dziecięciem. Na razie widać było jeden czarny dziób! (młode mają czarne dzioby i nogi)
Ostatnie cztery dni spędziliśmy na żuławskiej wsi. Dom dzielimy w systemie letnio - zimowym z myszami! My w lecie, one w zimie. Mimo tylu razem lat, nie chcą się nauczyć, że siku i kupa w łazience, a nie w kuchni czy sypialni! Otwieranie domu po zimie oznacza zawsze to samo - wymiatanie worków mysich balasków z najbardziej nieoczekiwanych miejsc. Co jeszcze potrafi mysz, która robi kupę na krawędzi deski do krojenia wiszącej na ścianie, metr nad kuchennym blatem? Ciekawa jestem też, co czuje w żołądku to zwierzę po zjedzeniu świecy i korka do zlewu! Jedno jest pewne - na pewno się nie odchudza! W tym roku dodatkowa niespodzianka! Kolorowe balaski: czerwone, zielone, niebieskie, fioletowe!  Przyczyna? Zostawiłam na wierzchu kredki, które zostały skonsumowane do połowy razem z wkładami! 


Wśród właścicieli domów letnich obserwuję z grubsza dwie postawy: pragmatyczno-hedonistyczną i romantyczno-idealistyczną. Pierwsza grupa na letnisku tylko odpoczywa; zamawia chłopa ze wsi dwa razy w sezonie, żeby skosił łąkę. Jedynie! 

Druga grupa owładnięta krzepiącą wizją eko - ogródka, skazuje miejskie wydelikacone kręgosłupy na spędzaniu urlopu w wygięciu w łuk dla kilku kikutów po kalarepkach, bo resztę zeżarła jakaś cholera, która potem zamieniła się w motyla, więc głupio się wściekać, bo motyl latem dostarcza człowiekowi uczuć wyższych, a kalarepka tylko nieuduchowionych witamin! Pewnie niektórzy już się domyślają, należymy do drugiej grupy.

Z Warszawy przyjechały z nami sadzonki ogórków (30 sztuk), kapusty (24) (pierwszy raz będziemy kisić własną, jak wyrośnie), porów (10) i dwa krzaczki papryki cayenne! Poza tym nasiona fasolki szparagowej, cukinii, rukoli, szpinaku, bietoliny (burak liściowy) i dyni. 

Pan domu wyjął ze strychu kultywator eketryczny, okulary ochronne i gumiaki i poszedł w pole. Ja, w oczekiwaniu na przygotowanie przylegającej do butów jak plastelina żuławskiej ziemi, udałam się w kierunku malinowego chruśniaka, żeby niczym chirurg naczyniowy omijać delikatne pędy malin zarośnięte na betonowo, samowysianymi badylami czarnego bzu, metrowymi pokrzywami smagającymi po rękach, nogach i twarzy, perzem oraz mniszkiem pospolitym, klnąc swój brak wyobraźni, gdy nasza sąsiadka, Pani Teresa zapytała kiedyś słodko: A pani, to nie chciałaby malinek? Możecie sobie wykopać! Same rosną! 


Poniżej maliny przed i po mojej udręce!


Ale ogród w maju dostarcza także pewnych przyjemności! Są też przerwy na posiłki. Te dwie okoliczności pięknie się ze sobą splatają! Podstawą naszego wiejskiego jedzenia była natka! Pomieszało mi się w głowie z tego odchudzania? Poczekajcie! 

Dwa lata temu posiałam pietruszkę naciową, która rośnie nie stwarzając większych problemów, nawet w balkonowych skrzynkach. Wygląda bardzo dekoracyjnie, bo tworzy gęsty, zielony, kudłaty łan i ładnie pachnie. W tym roku wysiało się mnóstwo małych zielonych roślinek. Zjemy was - zdecydowałam omiatając zagon wzrokiem!



Natka pietruszki jest rośliną NIEZWYKŁĄ jeżeli chodzi o wartości odżywcze! Wymieńcie dowolne warzywo - zakładam się, ze natka ma wszystkiego więcej! Problem polega na tym, że trudno ją zjeść jak pomidora czy jabłko! Ale jest danie, które udźwignie każdą ilość zielonej pietruszki, na dodatek jest piekielnie dobre!

Najpierw jednak fakty! Nać pietruszki działa wzmacniająco – zawiera 5 mg żelaza i 177 mg witaminy C (dla porównania - truskawki 66 mg, pomarańcze 49, cytryny -  50, jedynie czarne porzeczki mogą pietruszce podskoczyć - 180). Doskonale wpływa na wzrok i cerę, bo ma aż 5410 µg beta-karotenu (tylko marchew ma więcej, bo ok. 9000)  i 3,1 mg witaminy E. Natka ma dużo kwasu foliowego (152 µg), a ponadto sole mineralne: magnez, wapń, potas, fosfor, cynk, miedź i mangan. 


Reasumując natka poprawia trawienie, zwiększa wydalanie moczu, usuwa nadmiar wody z organizmu, czyści krew, regeneruje włosowate naczynia krwionośne oraz reguluje nadmierną fermentację w żołądku i jelitach. NATKA PIETRUSZKI JEST OBOWIĄZKOWĄ POZYCJĄ W CODZIENNYM JADŁOSPISIE w porze jej naturalnej wegetacji, a więc już teraz!

 TABBOULEH

No dobrze, ale zróbmy już z niej coś do zjedzenia! To coś, to TABBOULEH! Ale jest to moja fantazja na temat tego arabskiego dania. Dwa składniki są obowiązkowe: To natka pietruszki (dwa duże pęczki) i mięta (można zacząć od połowy doniczki sprzedawanej w sklepach spożywczych). 



Archetypowo tabbouleh składa się z: natki, mięty, kaszy bulgur, ogórka, pomidora, cebuli, orzechów pistacjowych, soku z cytryny i oliwy z oliwek, chociaż każda arabska pani domu robi swoją wersję. Tabbouleh z kaszą kuskus jest takim pomysłem jak wyrywanie zęba bez znieczulenia! Choć ta wulgarna wersja zdobyła już część salonów! A serio - jedyną zaletą kaszy kuskus jest szybkość jej przyrządzana, bo wartości odżywczych prawie nie ma!

Moja wersja (powiedzmy wersja podstawowa) składa się z natki, mięty, ogórka, cebuli, orzechów pistacjowych, czarnych oliwek, soku z cytryny i oliwy z oliwek.

Pomidorów nie dodaję z dwóch względów - enzym zawarty w ogórkach zabija w pomidorach witaminy, a po drugie, pozbawianie pomidorów gniazd nasiennych i krojenie pozostałości w kostkę potwornie wydłuża proces produkcji. 

Jak widać nie wymieniłam kaszy bulgur, bo używam ją wymiennie z kaszą jęczmienną (pęczak), a w wersji wieczornej nie dodaję węglowodanów czyli żadnej kaszy. Jeśli nie mam w magazynie pistacji, to biorę orzechy laskowe, albo włoskie.

Nasz wiejski tabbouleh składał się z natki, mięty, ogórka, czarnych oliwek, cebuli, orzechów laskowych, soku z cytryny, oliwy z oliwek i pieprzu. Była to kolacja, więc bez kaszy!

Następny dzień przywitaliśmy też tym daniem (świeżo zrobionym naturalnie - pietruszkę i szczypiorek rwałam w piżamie), ale z kaszą pęczak (porcja porannych węglowodanów złożonych) i wspomnianym szczypiorkiem.


Jest nurt w life style'u, którego reprezentantem jest dr Łukasz Łuczaj, pracownik Zakładu Ekotoksykologii Uniwersytetu Rzeszowskiego, manifestujący się zbieraniem pożywienia w naturze! Grupa, jaką dr Łuczaj wyprowadza w ramach warsztatów w teren potrafi objeść całą łąkę (niejedną) i pół lasu! Sama miałam ochotę spróbować chipsów z łopianu, którego mamy pod dostatkiem (niestety), ale częściowo jest toksyczny, więc nie chciałam ryzykować konsumpcji bez nadzoru ekotoksykologa!

Są natomiast rośliny, bezpieczne, sprawdzone, po które wystarczy się schylić odchodząc pięć kroków od domu. Łatwy do rozpoznania jest mniszek pospolity, nazywany mleczem, szczaw czy pokrzywa. Kilka lat temu przyjechała do nas koleżanka, ledwie wystawiła nogę z samochodu i wykrzyknęła: macie tu bluszczyk kurdybanek! 

Kolejnego dnia nasz pietruszkowy lunch został wzbogacony o te pełne chlorofilu, flawonoidów, garbników, karotenu chwasty! 



Liście mniszka powinny być młode i delikatne, tu porosły potwory z liśćmi twardymi jak kora dębu.


Mamy jedno stanowisko szczawiu odkryte przypadkiem w ubiegłym roku.


Bluszczyk kurdybanek cieszy nazwą i wyglądem. W smaku wydał mi się podobny do koziego sera, ale Pan Domu był uprzejmy nie podzielić moich odczuć.

Jasnota, kuzynka pokrzywy, tyle że nie parzy!

Bohaterowie żuławskiej łąki na kuchennym stole, a potem na talerzu wplecione do Tabbouleh'u my way!Od lewej mniszek, bluszczyk kurdybanek i szczaw.


Krótkie chwile w pracach polowych upłynęły nam na bujaniu i ostrzeniu pazurów.

1 komentarz:

  1. Poruszający opis mysich kup!
    Skoro jesteśmy przy pasieniu się na łące słyszałaś Waćpanna o walorach miodu z mniszka? Lekarskiego. Tu>>>barwny opis

    OdpowiedzUsuń