sobota, 21 lutego 2015

Hawajski survival!





Jesteśmy teraz po drugiej stronie wyspy. Mieszkamy 40 km od Hilo, miejscowości o największej liczbie opadów w USA! 276 deszczowych dni - kuszą przyjezdnych informatory! Hilo szczyci się też brakiem plaży, mimo, że leży nad samym oceanem. Na szczęście u nas w zasadzie nie pada, ale czasami zrywa się wiatr. Pewnej nocy obudziła nas przerażająca wichura. Patrzyliśmy w sufit i zastanawialiśmy czy widzimy go po raz ostatni. Cięcie.





Mapkę sfotografowałam w Thomas A. Jagger Museum.

Stop horsing around and be my Walentine! - czytam na jednej z okolicznościowych kartek. Nadciąga święto miłości! Przed kasami w supermarkecie piętrzą się czerwone zestawy z sercami. Duże i dużo! Walentynkowy biznes kręci się jak fryga. Kilka dni przed 14 lutego, do akcji dołączają się przydrożni sprzedawcy. Turystyczny stołeczek, parasoleczka i oferta na ceracie. Coś jak u nas grzybiarze pod Wyszkowem! Za każdym razem, gdy mijamy taki straganik pytam słodkim głosikiem Towarzysza Podróży czy ma już dla mnie walentynkowy prezent! On za każdym razem prycha z obrzydzeniem i twierdzi, że wolałby kąpiel w gorącej lawie niż brać udział w tej hucpie. Nawiasem mówiąc kilka lat temu jakiś naukowiec wpadł do gorącej lawy (1000 stopni C), na szczęście tylko po kolana i udało się go uratować! Cięcie.

Późnym popołudniem 14 lutego wracaliśmy samochodem do domu. Ja, jak zawsze z aparatem fotograficznym na kolanach i z szyją jak u sowy obracającą się o 270 stopni, żeby tylko nie przegapić czegoś wartego zarejestrowania na światłoczułej kliszy - chciałoby się powiedzieć. Akurat coś takiego dostrzegłam i krzyknęłam - zatrzymaj się, stój! Kierowca nauczony już, że mamrotanie pod nosem, że jest zakręt i nie ma pobocza, to tylko jego problem, więc posłusznie zatrzymał samochód, a ja zniknęłam w bananowym gaju. Po kilku minutach wróciłam do samochodu, przed którym stał Towarzysz Podróży. Oto walentynkowy prezent dla ciebie - powiedział. W wyciągniętej ręce trzymał za ogon całego tuńczyka żółtopłetwego - 8 kg wagi! W czasie, gdy ja buszowałam z aparatem, on poszedł za strzałką z napisem fresh fish. Rybak właśnie wrócił z morza! Oh, may Walentine! Cięcie.



Jak już pisałam trzy odcinki temu, odkryliśmy hawajską specjalność AHI POKE czyli surowego tuńczyka z oliwą z oliwek, sosem sojowym, olejem sezamowym, kolendrą, cebulą, szczypiorkiem i ziarnami sezamu. Mogą być też inne kombinacje, w zależności od fantazji i kraju pochodzenia kucharza. Tak więc przydrożny tuńczyk miał stać się podstawą wielu dekadenckich posiłków, pod jednym wszakże warunkiem - trzeba było się do niego dobrać! Towarzysz Podróży, wytoczywszy już po drodze, stosowną ilość adrenaliny, by stawić mu czoła, przekroczył próg i od razu udał się po nóż. Przy pomocy kamyka znalezionego w ogrodzie naostrzył klingę i wyłożył rybę na blat. Nie wiem czy mieli Państwo okazję stanąć oko w oko z całym tuńczykiem? Jest gładki, śliski, twardy, sprężysty i zupełnie nie wiadomo, gdzie najpierw przyłożyć ostrze, żeby nie włożyć go sobie w brzuch, albo nie wysłać tuńczyka na podłogę. Po krótkiej naradzie ustaliliśmy, że najpierw trzeba wyjąć wnętrzności, a potem odciąć łeb. Tak też się stało. Kolejne trzy godziny Towarzysz Podróży w skupieniu neurochirurga ćwiartował rybę, aż naszykował 13 kawałków na tyleż AHI POKE dla nas obojga. 12 zostało schowanych do zamrażarki, a trzynasta porcja stała się walentynkową kolacją! ;o) Cięcie.





Rano wyłączając w telefonie budzik, zauważyłam, że bateria jest na wyczerpaniu, więc pierwszą rzeczą po wstaniu z łóżka było włączenie telefonu do kontaktu. Ale nie kwiknął znajomo, jak zwykle, gdy jest połączony z elektrownią. Poruszyłam przejściówką, bo często coś tam nie styka, ale telefon nie wydał żadnego dźwięku. Mimochodem spojrzałam na elektryczną szczoteczkę do zębów. Lampka kontrolna była czarna. Pstryknęłam światło. Nic. A więc nie było prądu. To właśnie tej nocy była TA wichura. Cięcie.

To się zdarza. Najpierw trzeba sprawdzić bezpieczniki! Ha, tylko gdzie ich szukać! Obeszliśmy dom. Są - w schowku na zewnątrz domu. Wszystkie włączone, a więc przyczyna jest gdzieś dalej. Po śniadaniu wyruszymy w teren, a do wieczora pewnie usuną awarię - snuliśmy przypuszczenia.

A co z herbatą? Ja byłam gotowa wypić wodę z orzecha kokosowego, który jak wiadomo ma właściwości izotoniku, ale Towarzysz Podróży bez herbaty nie zaczyna dnia. Na tarasie stał wielki amerykański grill gazowy. Bingo! Herbatka z grilla! Ściągnęliśmy z niego pokrowiec i okazało się, że ma nie tylko ruszt, ale też z boku pojedynczy palnik! Znowu bingo! Na odcinku herbata odnieśliśmy sukces! Gdy popijaliśmy, szczególnie cenny tego dnia, herbaciany napar, dopadły nas obawy, że to może tylko u nas nie ma prądu! Ja zostałam na gospodarstwie, a Towarzysz Podróży udał się do sąsiadów na konsultacje. Obszedł sąsiednie domy i oto czego się dowiedział. Prądu nie ma w całej okolicy. Wichury, to w tej okolicy chleb powszedni, podobnie jak pozrywane kable, poprzewracane drzewa i przerwy w dostawie elektryczności. W październiku kataklizm pozbawił ludzi prądu na dwa tygodnie. Jednemu z sąsiadów puściły wówczas nerwy i kupił generator. Cięcie.



Gigantyczne drzewa powyrywane z korzeniami. Niżej spustoszenie w lesie, a potem kolejne drzewo - wielki zwalony eukaliptus.





W domu wszystko jest na prąd, łącznie z wodą, bo nie ma wodociągu i woda gromadzona jest gigantycznych zbiornikach. Z nich pompowana jest do domu. W zamrażarce mamy 12 porcji pierwszorzędnego tuńczyka, który do wieczora wytrzyma, ale już rano będziemy mogli wydać party dla okolicznych kotów. Podsumowując - nie mamy wody, światła, a więc i prądu do naładowania telefonów, komputerów i iPada. Nie mamy też internetu, ale bez wymienionych urządzeń nieistotnego. Samochód na szczęście na benzynę, a więc jazda w teren! Cięcie.



Zbiornik na wodę, z którego pompowana jest do domu.



Jadąc przez osadę, w której mieszkamy, zobaczyliśmy ekipę majdrującą przy słupie elektrycznym z samochodowego podnośnika. Zasięgniemy języka. Any chance for the power today - pytam przez otwarte okno! Człowiek w kasku i nieomal kosmicznym kombinezonie, z którego wystaje mu ledwie kawałek twarzy, kręci przecząco głową! Tomorrow? - negocjuję… - A week, if you are lucky! - wydobywa się spod kombinezonu bezduszny, szorstki głos. Cięcie.

Wracamy do domu po butelki po wodzie naszykowane na recycling. Napełnimy je gdzieś wodą. Zabieramy wszystkie urządzenia elektroniczne i ładowarki. Zmieniamy plany turystyczno-eksploracyjne na survivalowe. W kawiarni Hilo Shark's Coffe ładujemy telefony, baterię do aparatu oraz iPada, który służy nam w podróżach jako mapa. Empatyczny kelner napełnia nam butelki wodą. Myszkujemy po zakątkach urokliwego Hilo, mając ciągle nadzieję, że może kosmita się mylił. Cięcie.



Nasza kawiarenka urządzona na starej stacji benzynowej. Niżej zdjęcia z Hilo.



















Puszki premium, dystrybutor na chrupki nazywany chrupkomatem i świeża woda!

Wieczór. Z ogrodu zbieramy wszystkie lampki na baterie słoneczne i umieszczamy w strategicznych punktach domu. Zapalamy świeczki. Wyjmujemy jeszcze zamarznięte szczątki tuńczyka z zamrażarki. Towarzysz Niedoli nazywany do niedawna Towarzyszem Podróży, wywozi tuńczyka do sąsiadów. Tych z generatorem, bo rano oferowali możliwość przechowania jedzenia w zamrażarce. Jedną porcję zostawiamy - rozmrozi się i będzie na kolację następnego dnia. Gdy wraca robimy na grillu herbatę i patrzymy w niebo. Nigdy nie widziałam tylu, tak jasno świecących gwiazd! Pierwsza korzyść z braku światła. To właśnie na tej wyspie, na szczycie wulkanu Mauna Kea jest słynne obserwatorium astronomiczne, do którego zjeżdżają naukowcy z całego świata, bo widoku nieba nie zakłócają światła. Około 22.00 zaczynają gasnąć ledowe lampki. Bierzemy po przydziałowej butelce wody do mycia. Myjemy się jak kotki. Wodę z mycia zachowujemy do kibelka. O 22.30 kładziemy się spać. Druga korzyść z braku światła. Cięcie.

Rano. Mycie w butelce zimnej wody (oszczędzamy gaz z butli). Herbata z grilla. Jajecznica z grilla. Zmywanie w trzech miskach. Przypomina mi się obór harcerski i mycie przez trzy tygodnie tłustych menażek piaskiem. Fuuu… Woda ze zmywania i mycia idzie do kibelka. Puste butelki pakujemy do samochodu. Jedziemy do Sharka. Tym razem ze Skype'a dzwonimy do menedżerki firmy, od której wynajmujemy dom. Okazuje się, że mieszka blisko nas i też nie ma prądu. Nie ma też generatora do pożyczenia. Nie okazuje, ani zainteresowania, ani pomocy. Nabieramy wodę do butelek. W domu powtarzamy czynności poprzedniego dnia. Cięcie.


Nasz survival camp.

Trzeciego dnia nadal nie ma prądu. Postanawiamy to ignorować i realizujemy plany turystyczne. Jedziemy do Hawai'i Volcanoes National Park i spędzamy tam cudowny dzień. Wieczorem całą wodę, z wyjątkiem jednej butelki na poranną herbatę, zużywamy do mycia. Rezygnujemy ze zmywania. Cięcie.

Czwartego dnia rano Towarzysz Niedoli zagląda do zbiornika na wodę w ogrodzie i przygotowuje plan jej poboru do celów gospodarczych. Wpada też na pomysł, że mógłby tam wskoczyć i się wykąpać, ale uświadamia sobie, że wyjście musiałoby odbywać się przy pomocy strażaków, bo lustro wody jest dość nisko, więc rezygnuje. Przy śniadaniu zastanawiamy się czy nie przenieść się gdzieś do hotelu. Jest prąd - mówi nagle Towarzysz Niedoli i zrywa się z miejsca. Lodówka się włączyła. Jestem zła, że to nie ja ogłosiłam dobrą nowinę! Są dwie łazienki, więc oboje lecimy się wykąpać! Potem wyruszamy do Akaka Waterfalls! Nie bedzie specjalnego odcinka, bo to żadna atrakcja. Cięcie.

Piątego dnia wstajemy wypoczęci i rozluźnieni. Chcemy szybko się ogarnąć i wyruszyć na północ wyspy, do Waipio Valley. Towarzysz Podróży nastawia wodę w garnku na herbatę (Amerykanie nie odkryli jeszcze czajników elektrycznych). Wyjmujemy z lodówki akcesoria śniadaniowe. Nagle z kuchenki elektrycznej strzelają iskry, co tam iskry - fajerwerki! Zaczyna lecieć czarny dym i śmierdzi spalenizną. Zaraz zapali się szafka nad kuchnią. Towarzysz Niedoli biegnie do bezpieczników (już wie gdzie - korzyść z braku prądu!), a ja gorączkowo zabieram łatwopalne przedmioty z okolic kuchenki czyli rolkę papierowych ręczników, drewniany stojak na noże i opakowanie herbaty. Szukam też w zasięgu wzroku czegoś, czym będę gasiła pożar! Na sofie leżą duże poduchy w grubych poszewkach… Może one! Zza panelu kuchenki przestaje się wydobywać dym, ale nadal coś tam pstryka, jakby się paliło. Towarzysz Niedoli nie może znaleźć bezpiecznika od kuchenki, więc nadal jest w niej prąd i Bóg jeden raczy wiedzieć, co może się wydarzyć. Dzwonimy do menedżerki. Tym razem przejmuje się i rozłącza. Oddzwania po chwili z informacją, że ktoś już do nas jedzie. Cięcie.

Zajeżdża egzotycznie wyglądający facet - Harry. Znajduje mylnie opisany bezpiecznik i odłącza od kuchenki prąd. Odstawia ją i naszym oczom ukazują się sfajczone na czarno wszystkie kable w panelu, oraz gruby przyłączeniowy zjarany na amen! Harry melduje przez telefon menedżerce, że trzeba kupić nowe urządzenie i ustalają, że on się tym zajmie.



Towarzysz Podróży i Harry.

Gawędzimy z Harrym, który okazuje się biznesmenem, który rzucił wszystko w cholerę, kupił dwa inwestycyjne hektary na wyspie i świadczy usługi handymana. Na pick-upie ma namiot, sprzęt do snorklingu i wszystkie narzędzia, od elektrycznych po hydrauliczne. Lubi gotować i chętnie o tym opowiada. Jego matka jest Koreanką, a ojciec Francuskim Kanadyjczykiem, więc Harry uprawia kuchnię fusion w najlepszym wydaniu: azjatycko-francusko-hawajską. W końcu żegnamy się i rozjeżdżamy w swoje strony. Kuchenka ma być zainstalowana pod naszą nieobecność. Gdy wracamy wieczorem do domu, na tarasie znajdujemy wielgachną siatę owoców z ogrodu naszego Wybawcy. Jest też kuchenka. Cięcie.



Tak wyglądają owoce, które wyrosły o własnych siłach, bez środków chemicznych!

Szósty dzień. Hawaii News Now podały, że bez prądu na wyspie pozostaje 1 100 osób. We were more than lucky! Poza tym, nic się nie wydarzyło! Czego i Państwu życzę!

5 komentarzy:

  1. Tuńczyk przydrożny:o), herbata z grilla:o) i wizja Was myjących się jak kotki:o)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Elzo, ostatni taki survival był w Sarnakach! Razem z Tobą! Teraz się z tego śmiejemy, ale wtedy... ;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś Ty? Nasza miejscowa elektrownia podnosi nam regularnie ciśnienie krwi tętniczej .Co prawda mamy wtedy wodę, co w ciemnej zimnej chałupie, w której nie można nic ugotować pozwala zmyć łzy nasze czyste- rzęsiste.

      Usuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę! Skorzystałam z okazji i sobie to jeszcze raz przeczytałam w tę mroźną noc! Co za wspomnienia! Pozdrawiam! k

      Usuń