piątek, 11 września 2015
Wrzesień - szarlotki spadają z drzew!
Dokładnie 30 lat temu, 11 września 1985 roku, o tej samej mniej więcej porze czyli mocno już nocnej, siedziałam w pociągu osobowym relacji Warszawa - Katowice i jechałam na mecz Polska - Belgia w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Tak samo obojętnych mi teraz, jak i wtedy! Ale historia ta zaczyna się jakiś tydzień wcześniej.
Razem z moją przyjaciółką, znaną pewnie Państwu, a na pewno rodzicom kilkuletnich dzieciąt, Elą Wasiuczyńską, ilustratorką książek dla dzieci, postanowiłyśmy zarobić parę groszy, to znaczy dużą forsę, zbierając jabłka. Znalazłyśmy w gazecie zachęcający anons i ogłosiłyśmy nowinę o wyjeździe w swoich domach. Ela powiedziała rodzicom, że jedziemy do znajomych mojej mamy, ja opowiedziałam u siebie wersję lustrzaną (nikt nie puściłby nas w nieznane) i mogłyśmy kupować bilety na pociąg.
Złotodajny sad znajdował się w miejscowości Sarnaki, jeszcze za Drohiczynem, na Podlasiu. W sadzie powitała nas pani Honorata, właścicielka, mieszanką powątpiewania, niechęci i słabo skrywanego obrzydzenia. Wprawdzie wydawało nam się z Elą, że jesteśmy doskonałą siłą roboczą, ale standardy pani Honoraty były inne. Do niej zjeżdżali się z całej Polski robotnicy sezonowi, najwięcej silnych chłopów, o wielkich jak bochny chleba, łapach. Postanowiła nas jednak przyjąć i zaprowadziła do domu. A przynajmniej idąc miałyśmy taką nadzieję! Okazało się, że zbieracze zakwaterowani są w samym środku sadu, w drewnianej chałupie. W zasadzie to coś bardziej przypominało stodołę czy barak. Nie było tam okien i cała podłoga była gęsto zastawiona pryczami. Nie było mebli, ani łazienki, ale był prąd i kurek z wodą na zewnątrz. Byli też inni lokatorzy. Błyskali oczami ze swoich pryczy w ciemnym kącie budynku. Miny nam zrzedły, bo jadąc widziałyśmy się w dwuosobowym klimatycznym, wiejskim pokoiku jak świergoczemy po znojnym, ale satysfakcjonującym (finansowo) dniu.
Mimo wszystko postanowiłyśmy zostać! Nie honor było dawać nogę! Wybrałyśmy stojące najbliżej drzwi prycze ze względu na dostęp dziennego światła, wyciągnęłyśmy śpiwory, mydło, ręczniki, szczoteczki do zębów, grzałkę do robienia herbaty i rozpoczęłyśmy, szybszy niż światła bieg, proces aklimatyzacji.
Następnego dnia pobudka była jeszcze przed świtem, żeby w pierwszych promieniach dziennego światła być już na stanowisku pracy. Przeszłyśmy szkolenie ze zrywania, odebrałyśmy skrzynki i zabrałyśmy się do pracy. Nie wiem czy Państwo wiedzą, jabłek nie zrywa się, tak jak to robi Ewa na obrazie „Raj i grzech pierworodny” Jana Brueghela (starszego) i Rubensa czyli całą dłonią za owoc. Jabłko trzeba schwycić dwoma palcami - kciukiem od strony szypułki i środkowym albo wskazującym od strony ogonka, a następnie zdecydowanym, ale delikatnym ruchem odłamać ogonek z gałęzi. Jabłko wymacane palcami traci naturalne zabezpieczenie i szybciej się psuje. Z tego samego powodu nie rzuca się jabłek do skrzynek, tylko delikatnie układa. Zadanie było łatwe i wzięłyśmy się do pracy. Przy sąsiednich drzewach stanęli nasi współlokatorzy i sporo okolicznej ludności. Ale było też trochę miejskich paniczyków, których łatwo było rozpoznać po czystych paznokciach. Okazało się, że kwater w sadzie jest więcej, dlatego wielu osób wcześniej nie widziałyśmy.
Jabłka furczały w rękach. Pani Honorata cały czas doglądała interesu i trzeba przyznać, że była prawdziwą bestią! Dziś jej zachowanie zostałyby uznane za wulgarny mobbing. Z jakiegoś względu miastowi zdecydowanie bardziej grali jej na nerwach, a my szczególnie. Po kilku godzinach zdecydowała przerzucić nas na spady, co ewidentnie było zagraniem poniżająco-degradującym. Okazało się, że pod jabłonkami pełzali już przedstawiciele przyszłej wielkomiejskiej klasy średniej i wyższej. Był ferment i to nie tylko ten trawiący jabłka. Jednym ze zdegustowanych złym traktowaniem był Marek. Zyskał natychmiast naszą sympatię, bo z kieszeni kurtki wystawała mu KSIĄŻKA!
Kolejne dwa dni upłynęły nam na kolanach pod drzewami i próbach zorganizowania prowizorycznej łazienki za zasłonką zrobioną z prześcieradła, ku uciesze pozostałych mieszkańców obmywających sobie jedynie twarz. Tymczasem załamała się pogoda i zaczęło lać. Rano nie obudziła nas jak dotychczas pani Honorata, tylko stłumiona rozmowa dwóch Ślązaków dobiegająca z odległego kąta. Porozumiałyśmy się z Elą wzrokiem i bez ruchu podsłuchiwałyśmy o czym rozmawiają prawdziwi mężczyźni. Ni mniej, ni więcej rozmawiali o… kurwach. Wymieniali się spostrzeżeniami, ale nie mieli najlepszych wspomnień. Drogo, a i poziom usług niski. - Brzydsze nawet od tych, które tam śpią przy drzwiach - niespecjalnie szeptem powiedział jeden. To było o nas! Jak na zaledwie kilka dni, konfrontacji z rzeczywistością było aż nadto!
Jeszcze dzień na dobre się nie rozbiegł, gdy w strugach deszczu pojawiła się nieoczekiwanie pani Honorata, żeby postawić przed nami nowe zadanie. Gwoli ścisłości - przyszła tylko po nas, amatorzy iluzji miłości zostawali na pryczach.
Okazało się, że zebrane spady trzeba posegregować. W mrocznej szopie stały poustawiane po dach skrzynki z gnijącymi jabłkami, w powietrzu unosił się zapach „młodego wina”, a na zydelku siedział już jeden pracownik - nasz nowy znajomy spod jabłonki, Marek. Jabłka trafiały do dwóch skrzynek. Do jednej takie, którym niewiele brakowało do zmiany stanu stałego w płynny, a do drugiej takie, które jako tako trzymały kształt. To właśnie z takich jabłuszek produkowane są koncentraty, a potem „zdrowe” soki jabłkowe. No więc deszcz dudnił o dach, grał tranzystorek, a my segregowaliśmy jabłka gawędząc. Co i rusz wpadała rozjuszona Honorata i mieszała nas z błotem, że za wolno pracujemy oraz że „dobre” jabłka wrzucamy do złej skrzynki.
Czekaliśmy na zmianę pogody, ale front się umacniał, perspektywa fantastycznego zarobku rozpływała się w strugach deszczu, a i siedzenie w zimnej i wilgotnej szopie z troglodytami była frustrujące. Następnego dnia po śniadaniu postanowiłyśmy z Elą spakować manatki, rozliczyć się z Honoratą i ruszać do domu. Gdy wychodziłyśmy z sadu zauważył nas Marek, a gdy okazało się, że wyjeżdżamy, krzyknął tylko, że leci po plecak i jedzie z nami. Zdążył jeszcze nawygrażać podłej Honoracie i z ulgą oraz bez wypłaty dołączył do nas. Tak we troje znaleźliśmy się na drodze próbując złapać autostop do najbliższej stacji kolejowej, zabijcie mnie nie pamiętam nazwy miejscowości. W pociągu do Warszawy okazało się, że książka, która wystawała Markowi w sadzie z kieszeni to Platon. Znajomość stawała się coraz bardziej emocjonująca.
W Warszawie mieliśmy rozjechać się na cztery strony świata. My z Elą do Radomia, a Marek na północ, gdy ni stąd ni zowąd zaproponował, żeby pojechać do Chorzowa na mecz Polska - Belgia. Mecz futbolowy na drugim końcu Polski, to ostatnia rzecz, jaką byłabym gotowa zrobić, ale ku mojemu zdumieniu Ela na propozycję zareagowała z entuzjazmem. Co było potem już Państwo wiedzą - telepaliśmy się nocnym pociągiem na Śląsk.
Katowice o mglistym, chłodnym świcie, gorące bułki z jeszcze zamkniętej piekarni od litościwego piekarza, a potem śniadanie w barze mlecznym chwilę po jego otwarciu, no i cała ta podróż zakończona na chorzowskim stadionie z dwoma biletami na mecz, które nam ktoś dał (!!!!!), a na dwa jak wiadomo, trzy osoby swobodnie wchodzą ;o), no więc wszystko to stało się przygodą, w której tle były jabłka. Przygoda Eli i Marka trwa, bo kilka lat później zostali mężem i żoną! Pobrali się, a jakże, we wrześniu! Oto potęga jabłek! W trzydziestą rocznicę poznania dedykuję im dzisiejszą szarlotkę! ;o)
JABŁKA, JABŁKA, JABŁKA!
Najpierw wypada jednak pozachwycać się jabłkami! Warto je jeść, bo napakowane są substancjami, które czynią wiele dobra w naszych organizmach. Żeby wymienić te najważniejsze:
- antocyjany - antyoksydanty, które działają przeciwnowotworowo, ale obniżają też stężenie złego (LDL) cholesterolu.
- glutation działa przeciwnowotworowo i wzmacnia odporność
- kwercetyna to flawonoid o działaniu przeciwnowotworowym, a szczególnie skuteczny w przypadku nowotworów płuc. Kwercetyna pomaga także przeciwdziałać zaćmie.
- pektyny są rozpuszczalnym błonnikiem, który obniża poziom złego (LDL) cholesterolu, a więc chroni serce.
- rutyna jest flawonoidem, który chroni naczynia krwionośne.
- związki fenolowe działają przeciwnowotworowo
- witamina C
PRAWDY I MITY O JABŁKACH!
Nieprawdą jest, że można zjeść jabłko zamiast mycia zębów, bo cukier znajdujący się w owocach zamienia się w kwas, który niszczy szkliwo i sprzyja próchnicy.
Kolejna tajemnica to skórka. Pamiętam jak próbowałam nawracać Elę, bohaterkę dzisiejszego odcinka, żeby nie obierała jabłek, bo skórka zawiera najwięcej cennych substancji. Na to ona odparła, że będzie mi w takim razie te skórki oddawała. Aż dziw, że taka pyskata baba nie została pisarką, tylko ilustratorką ;o) A jaka jest prawda? Istotnie skórka jest niezwykle wartościową częścią jabłka, niestety także w skórce koncentruje się najwięcej substancji chemicznych, którymi owoce są traktowane. A więc idealnie byłoby jeść jabłka ze skórką, które wyrosły bez wspomagania.
To samo dotyczy innych warzyw i owoców. Na przykład lubiany przez wiele osób głąb kapuściany koncentruje w sobie zarówno cenne substancje, jak i chemiczne paskudztwa!
Teraz pytanie czy jeść jabłka surowe czy po obróbce cieplnej? Żeby zachować glutation i witaminę C na surowo, ale żeby w największym stopniu wykorzystać pektyny, to po upieczeniu. Potwierdza się i tym razem, że różnorodność jest kluczem do sukcesu.
SZARLOTKA
No to robimy szarlotkę czyli w tym wypadku stawiamy na dobroczynne działanie pektyn! Oraz smaku ;o)
Dla mnie idealna szarlotka, to cienki spód i mnóstwo jabłek. W takim projekcie świetnie sprawdzi się spód do tarty.
Składniki:
spód
1.5 szklanki mąki
pół kostki lodowatego masła
łyżka oliwy
3 jajka
2 łyżki zimnej wody
szczypta soli
jabłka
1 kg kwaśnych jabłek
kilka łyżek cukru
kilka łyżeczek mielonego kardamonu - ze 3-4, trzeba dodawać stopniowo i próbować
rodzynki
migdały
Zimne masło z mąką należy szybko posiekać nożem, dodać olej, jedno całe jajko i dwa żółtka, wodę i sól i szybko zagnieść. Kulę ciasta należy schować na co najmniej pół godziny do lodówki.
W tym czasie kroimy jabłka i wycinamy gniazda nasienne. Ja nie obieram jabłek! Podprażoną skórka ma swój wdzięk! Wrzucamy jabłka do garnka i wsypujemy kilka łyżek cukru (ilość cukru zależy od kwaśności jabłek). Prażymy mieszając, żeby jabłka nie przykleiły się do dna. Dodajemy kardamon. Ja lubię jabłka w kawałkach, a nie w postaci musu, więc zachowuję czujność, żeby owoce się nie rozgotowały. Na koniec dodajemy rodzynki i migdały.
Teraz nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Wyjmujemy z lodówki ciasto i wykładamy nim foremkę uprzednio posmarowaną tłuszczem. Ciasto powinno mieć grubość około 3 mm. Przed włożeniem do piekarnika należy je ponakłuwać widelcem. Pieczemy około pół godziny albo do zrumienienia ciasta.
Gdy ciasto kończy się piec ubijamy pianę z cukrem z dwóch pozostałych białek. Powinna być sztywna i błyszcząca.
Wyjmujemy ciasto z piekarnika i zmniejszamy w nim temperaturę do 140 stopni.
Na upieczone ciasto nakładamy grubą warstwą kawałki uprażonych jabłek. Ja zwykle przed nałożeniem jabłek nakładam cienką warstwę gęstej konfitury wiśniowej, albo z czarnych porzeczek, ale nie jest to konieczne. Na wierzchu rozsmarowujemy bezę i wkładamy całość do piekarnika. Szarlotka jest gotowa gdy wysuszy się beza na wierzchu. Po wystygnięciu posypujemy ciasto cukrem pudrem.
Jeszcze jedna uwaga. Zazwyczaj w przepisach na tarty owocowe dodaje się do ciasta czyli spodu cukier. Ja uważam, że nie ma takiej potrzeby, bo jabłka są wystarczająco słodkie.
Gdy już mamy pyszną szarlotkę, zwołujemy wszystkie dzieci w wieku przedszkolnym i podstawówkowym i otwieramy blog Eli Wasiuczyńskiej, który może być wspaniałą inspiracją do twórczej zabawy! TO TU!
Smacznego!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No to teraz weźmiemy się za fryzury- to była pani DONATA.
OdpowiedzUsuńA to też ładnie! ;o) Wiedziałam, że to była jakaś -ata, no i wyszła Honorata! Pewnie przez Gustlika!
OdpowiedzUsuńŚwietnie się czyta, ciekawa opowieść i szczęśliwe zakończenie, gratulacje dla Eli i Marka :) Zdjęcia szarlotki super.
OdpowiedzUsuń