piątek, 19 czerwca 2015

Żuławy welcome to czyli Hildegarda zaczyna sezon!

Otwarciu żuławskiej chałupy po zimie towarzyszą zawsze mieszane uczucia! Z jednej strony zanurzenie w kwitnącej łące ma terapeutyczną moc kąpieli w wodach Morza Martwego, z drugiej jednak trzeba zawinąć rękawy i odwalić huk roboty, żeby dom i obejście doprowadzić do stanu używania. Kiedyś korzystaliśmy z usług lokalnej ludności, ale teraz to się panie „wszystko nie opłaci”, więc z odkurzaczem i ścierką w ręku zostaliśmy sami.




Zanim wzięliśmy się do roboty, zrobiliśmy pobieżną inwentaryzację w terenie. 

1. Bociany na gnieździe są, to znaczy jeden na dyżurze, a drugi w terenie. Jeszcze nie wiadomo ile pociech w tym roku wystawi swoje czarne młodzieżowe dzioby, ale rodzice pracują pełną parą zmieniając się przy dzieciach!


2. Nowość na horyzoncie - farma wiatrowa. 20 dorodnych sztuk! Na szczęście ponad 2 km od nas, ale jak wieje od południa to słychać! Jak wzburzone morze! Nikt mi nie powie, że przepisowe 500 metrów odległości od domu nie jest uciążliwe dla ludzi!


3. Po dwóch lubczykach, które posadziłam rok temu, zostały wgłębienia w ziemi. Mam nadzieję, ze złodziej skona któregoś dnia na niewydolność układu pokarmowego! 
4. Zaorany jesienią kawałek ziemi pod ogród warzywny zarósł zielskiem do pasa. Dawno nie padało i gliniasta żuławska ziemia jest twarda jak kamień. Pan Domu nazywany tu Gospodarzem będzie prężył muskuły, oj będzie!


W tym roku w domu stacjonowało zimą zdecydowanie mniej myszy, ale musiały to być istoty o artystycznych duszyczkach! Dobrały się do tubek z farbą olejną i zostawiły po sobie dzieła (czy raczej dziełka) sztuki, których urokowi sam Charles Saatchi by się nie oparł! Aż szkoda mi było wyrzucać! Dodam tylko, że w ubiegłym roku ofiarą mysich apetytów padły kredki, ale kolory ekskrementów nie były tak efektowne, jak te po farbach olejnych ;o)



Jedna mysia istotka dostarczyła mi silnych wrażeń w czasie realnym! Po całym dniu harówki, siedzę sobie na kanapie z książką i herbatką! Kaloryfer, jak to na początku czerwca na północy, rozkręcony ku zadowoleniu lokalnego providera energii! Ciepło, cicho, tylko mi kręgosłup trzeszczy, gdy sięgam po kubek. Jeden kot śpi w wiklinowym koszyku dwa metry ode mnie, drugi na fotelu w ciemnym kącie sąsiedniego pokoju, do którego drzwi są szeroko otwarte. Nagle kątem oka widzę obiekt przemykający wzdłuż ściany. Leci wprost na koszyk z kotem. Zrywam się, rumor płoszy stworzenie, które znika tak szybko, że zastanawiam się czy od ciężkiej roboty coś mi się nie przywidziało. A więc siadam, czytam. 

Po kilku minutach znowu coś drepcze wzdłuż ściany, tym razem z interwencją czekam chwilę dłużej, żeby przyjrzeć się osóbce. Jest dorodną myszką i chyba nawet nie polną tylko domową czyli większą. Znowu robię rumor, ale tym razem tupię i uderzam w szafę, za którą znikła, żeby się przestraszyła i uciekła z domu przez jedną z licznych dziur i szpar. Chałupa ma 126 lat, jest z drewna i możliwości ewakuacji jest bez liku. Nie chcę, żeby głupia wariatka wlazła kotu w sam środek paszczy! Znowu siadam, czytam.

Po chwili znowu leci! Płoszę ją, ale tym razem zabieram koszyk z kotem, wstawiam go pokoju obok, gdzie jest drugi kot, zamykam drzwi i postanawiam pozwolić myszy pójść dokąd chce, jeśli odważy się jeszcze raz wyleźć zza szafy. To zdumiewające, że nie przeszkadza jej światło, obecność człowieka, no i te huki, które robię! W sumie zazdroszczę jej odwagi i determinacji! No, albo głupia, pocieszam się, bo blado przy niej wypadam ze swoim słabym charakterem! 

Jest! Leci tą samą drogą, ja siedzę jak zahipnotyzowana, mija miejsce, do którego doszła kilka razy, leci dalej i nagle myk - daje nura w małą dziurę w drzwiach i prześlizguje się do ciemnego pokoju pełnego kotów! ;o) Zrywam się jeszcze szybciej niż poprzednio, otwieram drzwi, zapalam światło, koty patrzą na mnie zdegustowane, że przeszkadzam im w zasłużonym odpoczynku. Myszy nie ma! Jest prędka, więc pewnie dopadła do TEJ dziury, do której tyle razy chciała dotrzeć! Ufff… Myślę o niej z szacunkiem, jak o bohaterce, która cudem uniknęła śmierci. Może szła do swoich maleńkich dzieci, które kolejnej zimy zostawią nam jakieś liściki z pozdrowieniami! Albo do ukochanego męża, który zjadł nam izolację od zmywarki ;o) Kocham myszy!

Skoro o czytaniu mowa, tym razem przywiozłam ze sobą trzy książki. Wszystkie związane z jedzeniem, ale każda na inny sposób! 


Brudna robota (Kristin Kimball) wydana przez Wydawnictwo Czarne w serii Dolce Vita, którą bardzo lubię, to książka o dziennikarce z Nowego Jorku, która związuje się z młodym, przystojnym i ambitnym farmerem, rzuca miasto (Pardon! Nie miasto rzuca, tylko Nowy Jork) i jedzie z nim uprawiać 300 (!!!!!!) hektarowe ekologiczne gospodarstwo! Czytam to i z ulgą oddycham, że jesienią poprosiliśmy sąsiada, żeby zaorał nam i rozrzucił obornik na JEDYNIE 100 metrach kwadratowych, które staną się warzywnikiem! 

Druga książka, to publikacja Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie - Mennonici. Życie codzienne od kuchni (Wojciech Marchlewski). Ta książka to nie przypadek, bo Żuławy były osuszane i kolonizowane przez Mennonitów, którzy migrowali, uciekając przed prześladowaniami religijnymi. Na Żuławach gospodarowali od XVI wieku. Dom, w którym mieszkamy z myszami jest przykładem holenderskiego domu wzdłużnego! Drewniany dom przechodzi w murowaną stodołę, a wspólna ściana z cegły (tzw. mur ogniowy) wynosi się ponad dach, chroniąc część mieszkalną przed pożarem, co w stodołach wypełnionych sianem czasami się zdarzało. Nasza stodoła musiała być rozebrana, bo była w tak katastrofalnym stanie, że nie było co ratować. Ale mur ogniowy został i dumnie wynosi się ponad dach. Na wieżyczce lubią przysiadać bociany.



Parę lat temu przeszukaliśmy prawie wszystkie skanseny w Polsce w poszukiwaniu takiego domu, aż w końcu znaleźliśmy! W Nederlands Openluchtmuseum w Arnhem w Holandii ;o) Swoją drogą, uważam, że to kolejny przejaw ksenofobii w naszym kraju! Skanseny prześcigają się w ściąganiu chałup z odległych zakątków Polski, a nikt nie uznał, że warto pokazać typowy żuławski dom. To kawał historii i dziedzictwa!

Studiując życie codzienne mennonitów, z niedowierzaniem przeczytałam, że w ich kuchni prawie nie występowały ryby! Być na Żuławach, parę kilometrów od morza, gdzie rzeki, kanały i rozmaite cieki wodne nieomal wpływają do domów i nie jeść ryb! Nie do wiary! Za to królowały mięsa, dania mączne i bardzo mączne ;o) oraz połączenia klusek z kartoflami (auć!). Jest na szczęście parę przepisów bez mięsa i niektóre z nich planuję sprawdzić! Na przykład pudding z kaszy manny! W książce jest mnóstwo szczegółów dotyczących codziennych obrzędów i rytuałów Mennonitów, ale też informacje jak się ubierali czy jak urządzali swoje domy. Siedzę w tej starej chałupie i próbuję sobie wyobrazić jak ci herosi odbierali ziemię wodzie! Teraz nie jest łatwo oswajać żuławską ziemię, a wtedy! To dopiero musiał być hardcore! Polecam tę książkę wszystkim, którzy wybierają się na Mierzeję! Tam wszędzie będziecie odnajdować ślady Mennonitów i przyjemnie coś o nich wiedzieć. Drugą książką o Mennonitach jest publikacja firmowana przez Muzeum Narodowe w Gdańsku - Mennonici na Żuławach. Ocalone dziedzictwo. W tej książce pryzmatem jest architektura. Wydana kilka lat temu, więc nie wiem czy do zdobycia. 

Przy okazji, warto przejrzeć ofertę wydawniczą Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie! Jest masa fajnych książek! Można je zobaczyć TU

Kolejna książka, to Garnek archeologa Wydawnictwa Caira. Dostałam ją w prezencie od koleżanki, która pracuje w radiu i robiła program z autorką książki, Xenią Kolińską. Podarunek był z klucza kulinarnego, bo autorka opowiada o wyprawach archeologicznych do Syrii i Iraku, w których brała udział i wdzięcznie przeplata te opowieści z jedzeniem! Mało tego usiłuje napisać książkę kucharską z syryjskim kucharzem. Wprawdzie nie mają żadnego wspólnego języka, ale za to mają bimber! Okazuje się, że porozumienie jest możliwe i to tylko kwestia determinacji. Skutkiem tego aliansu są przepisy zamieszczone w ostatnim rozdziale. Żuławska chałupa nie będzie mogła się tego lata nadziwić, jak postawię garnki na fajerkach ;o) A serio, to uwielbiam książki, których autorzy nie obawiają się poruszać poważnych spraw z przymrużeniem oka. To właśnie ten przypadek! Ależ to się przyjemnie czyta! Czuję jak bym odbyła podróż na Wschód. W zasadzie to nawet bardziej surwiwal! Najbardziej przejmujące jest jednak to, że świata z książki już nie ma. Został utrwalony dosłownie w ostatniej chwili. Książkę można kupić w internecie, ma niestety poważną wadę - kosztuje 80 zł, i jest to cena okładkowa! 

Przenieśmy się teraz na żuławską łąkę, bo jest ona w pełni rozkwitu i mnóstwo tam różności do jedzenia. Groziłam już wcześniej, że w tym roku wyżywią nas okoliczne zarośla i planuję dotrzymać słowa! ;o) Jak już pisałam, warto wprowadzić do swojego jadłospisu rośliny dziko rosnące, bo mają w sobie TYLKO TO, co zaplanowała natura. Nie dostają żadnych dopalaczy na szybsze rośnięcie, ani pestycydów, żeby przypadkiem nie zachorowały. Rośliny te mają sporo kwasu foliowego, którego WSZYSTKIM BRAKUJE i należy go suplementować przez cały okrągły rok, więc latem jest okazja, żeby go razem z rozmaitymi liśćmi przyjąć w większej ilości. Ponadto dzikie rośliny mają swoje specjalizacje. Może nie o wszystkich można powiedzieć, że są pyszne, ale kto powie o salacie masłowej, że jest wspaniała w smaku! Kwestia oswojenia i przyzwyczajenia. 

Oto, czym rozpoczęliśmy kulinarny sezon:

- bluszczyk kurdybanek (może zastępować liście pietruszki) 


W zielu bluszczyku kurdybanka występują gorycze terpenowe, żywice, olejek eteryczny, garbniki, saponiny, cholina, woski, flawonoidy, sole mineralne, kwasy (winowy, jabłkowy, octowy i inne) oraz witaminy. 

Bluszczyk kurdybanek wzmacnia odporność, poprawia przemianę materii i oczyszcza organizm z toksyn. Regeneruje nerki oraz wątrobę, które odpowiadają za prawidłowe funkcjonowanie pozostałych narządów. Ułatwia wydzielanie żółci oraz pozytywnie oddziałuje na błonę śluzową żołądka i jelit. Działa przeciwzapalnie. Hildegarda z Bingen zalecala kąpiele w kurdybanku w przypadku bólów reumatycznych. Jeszcze w XIX wieku to druga po kminku, najpopularniejsza przyprawa. Teraz prawie zapomniana.


- mniszek 


Liście mniszka zawierają flawonoidy, karotenoidy, potas, magnez, krzem, witaminę C i B. Mniszek pospolity wspomaga pracę wątroby i nerek - narządów odpowiedzialnych za usuwanie z organizmu toksyn i ubocznych produktów przemiany materii. Mniszek korzystnie wpływa również na tempo metabolizmu i działa moczopędnie. Wszystko to sprawia, że roślina intensyfikuje oczyszczanie organizmu.


- podagrycznik nazywany także prześlicznie kozią stópką! 



Z tym diabelstwem walczyłam co roku, bo rozrastało się zdobywając coraz większe połacie ziemi wokół domu. Chińczycy powiadają, że jak czegoś nie można zwalczyć, to trzeba to zjeść! Właśnie zaczęliśmy realizować ten plan! 

Tak się szczęśliwie składa, że podagrycznik jest NIEZWYKLE wartościową rośliną leczniczą. Zawiera bardzo cenne olejki eteryczne (między innymi limonen, felandren), witaminę C, prowitaminę A, czyli karoten, minerały: żelazo, miedź, mangan, tytan, boru oraz wapń, magnez, potas, do tego flawonoidy, saponiny oraz żywice. 

Podagrycznik jak sama nazwa wskazuje leczy podagrę czyli dnę moczanową. To choroba metaboliczna, której istotą jest zapalenie tkanek słabo unaczynionych - najczęściej dotyczy dużego palca u nogi. Skuteczny jest także w chorobach reumatycznych i artretyzmie. Zewnętrznie stosuje się przeciw trudno gojącym się ranom 

- pokrzywa


Znienawidzona pokrzywa zasługuje na tytuł Królowej Wszechmocy! Spektrum jej działania jest szerokie, jak mało której rośliny, a skuteczność zasługuje na szacunek! Na dodatek jest przyjemna w smaku. Co zawiera?

- witaminy: A, K, B2, C

- makro i mikroelementy: magnez, fosfor, wapń, siarkę, żelazo, potas, jod, krzem i sód

związki aminowe, garbnikowe, kwas pantotenowy, kwasy organiczne (m.in. mrówkowy, glikolowy, glicerolowy), olejki eteryczne, sole mineralne, chlorofil, serotoninę, histaminę, acetylocholinę, karotenoidy, fitosterole, flawonoidy.

Pokrzywa ma właściwości oczyszczające i odmładzające organizm. Pomaga w leczeniu anemii (ze względu na dużą zawartość żelaza) i ułatwia tamowanie krwotoków. Chroni przed zapaleniami dróg moczowych, działa jak łagodny środek moczopędny oraz wpływa na regulację poziomu cukru we krwi. Oczyszcza krew, usuwa toksyczne produkty przemiany materii - np. złogi kwasu moczowego, co pomaga cierpiącym na dnę moczanową i niektóre dolegliwości reumatyczne. Poza tym pokrzywa poprawia odporność organizmu, działa wzmacniająco i rewitalizująco.

I jeszcze niektóre z jadalnych kwiatów:

- kwiaty koniczyny (zawierają słodki nektar)
- kwiaty jasnoty (również zawierają słodki nektar)
- kwiaty bluszczyka kurdybanka


Kasza pęczak z dzikimi roślinami

Przygotowanie jest banalnie łatwe, bo wymaga ugotowania kaszy, a następnie pokrojenia wszystkich składników. 


Składniki:

- orzechy włoskie
- świeży ogórek, 
- groszek z puszki albo mrożony
- cebula 
- oliwa z oliwek extra vergine
oraz zieleniny:

mniszek lekarski, bluszczyk kurdybanek, podagrycznik, a z ogrodowych szczypiorek i lubczyk. Nie należy ziela żałować!

No i kwiaty do dekoracji. Ja dałam bluszczyk, jasnotę i koniczynę.

Posiekane składniki mieszamy z kaszą i oliwą, doprawiamy pieprzem i solą. Jest pysznie i zdrowo! 


Tagliatelle z pokrzywą i podagrycznikiem (ale może być tylko z pokrzywą, gdy jest problem z pozyskaniem surowca).

Wyposażeni w rękawiczki i nożyczki ścinamy młode czyli górne części pokrzywy, tak ze dwa - trzy listki od góry. Zrywamy podagrycznik, im roślinka młodsza, tym delikatniejsza i smaczniejsza.

Obie rośliny należy wrzucić na wrzątek, ale do osobnych garnków, bo pokrzywa wymaga dosłownie paru sekund, a podagrycznik dobre 5 minut, bo jest dużo twardszy. 



Odcedzamy rośliny, ale nadal ich nie łączymy. 

Podagrycznik należy pokroić, a następnie wrzucić na patelnię z odrobiną oliwy i poddusić przez kilka minut, żeby zmiękł! Ten nasz miał naturę twardziela, być może dlatego, że długo nie padało i liście stwardniały. 


Gdy już nam ulegnie na patelni (ja spróbowałam drania) dodajemy wyciśnięty czosnek i posiekaną papryczkę chilli pozbawioną nasion, chyba że chcemy mieć bardzo ostro. Mieszamy i dopiero wtedy dodajemy pokrzywę. Zdejmujemy z ognia i dodajemy oliwę, żeby rośliny miały lekką konsystencję.


Łączymy z ugotowanym makaronem. Można posypać parmezanem albo grana padano. Ja akurat nie miałam, więc posypałam kwiatami kurdybanka ;o) Na talerzu danie pozuje na liściu funkii czyli hosty, która też jest jadalna i też nadaje się do sałatek.

Teraz jeszcze jedna praktyczna informacja - odróżnianie pokrzywy od jasnoty. Obie jadalne, ale pokrzywa jest dużo bardziej wartościowa. Podstawowa organoleptyczna różnica jest taka, że pokrzywa parzy, a jasnota nie! Pozwoliłam sobie zabawić się nieco kosztem Gospodarza i stanęłam przed nim z pękiem jasnoty w ręce i zaczęłam się biczować po rękach ku jego przerażeniu i przy okrzykach - przestań, co robisz głupia! Zaraz potem dostał lekcję anatomii roślin i śmiechom i żartom nie było końca! ;o)

Najłatwiej rozróżnić rośliny po kwiatach. Jasnota kwitnie na biało lub różowo i ma ślicznie wieńce kwiatów wokół łodygi, a pokrzywa ma maleńkie niepozorne kwiatuszki na długich łodyżkach. Najlepiej widać to na zdjęciach. 

Dziś to by było na tyle, ale ciąg dalszy zjadania łąki nastąpi!

Pokrzywa
Jasnota

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz