poniedziałek, 26 stycznia 2015

Hawaje. Co się jada w Raju?


 

Jeśli Raj, to w naturalny sposób przychodzą do głowy jabłka! Nie, jabłek się tu nie jada, bo kosztują 4,5 dolara za 1.3 kg (ta, ni stąd ni z owąd waga, to wynik przeliczenia uncji na kg). Więcej o owocach będzie kiedy indziej, bo są na tutejszych stołach prawdziwe przeboje, które nie mogą czekać!

Jak stali czytelnicy być może pamiętają, podczas naszych podróży, sami się żywimy, to znaczy sami zdobywamy żywność i sami gotujemy! Staramy się zawsze rozpoznawać lokalne produkty i robić z nich, mniej lub bardziej, ortodoksyjny użytek!

Tutaj od początku pobytu atakowało nas zewsząd słowo POKE! Często w zestawieniu AHI POKE! Jednym z pierwszych słów, które wpisałam tu do Google było poke właśnie! Nawet nie wiesz Polski Czytelniku, że w Twoim domu też bywa POKE. Przebój PRL-owskich garmaży, znany old timer, must have przyjęć komunijnych - sałatka warzywna z majonezem spełnia kryteria, żeby nazywać się poke, albowiem poke, to hawajskie słowo określające „pokrojone w kostkę”.

A teraz trochę powagi! Defaultowo POKE rozumie się jako danie z rybą pokrojoną w kostkę. Królem hawajskiej cuisine jest AHI POKE! To danie z tuńczyka, i łatwo zgadnąć, że AHI, to w tutejszym języku tuńczyk, a dokładnie tuńczyk żółtopłetwy (Thunnus albacares), znany też jako albakora, łowiony lokalnie i sporo mniejszy od najbardziej znanego tuńczyka błękitnopłetwego. A więc ahi poke to pokrojony w kostkę tuńczyk w specjalnej marynacie spożywany na surowo, albo po obróbce cieplnej, jak kto woli! Składniki marynaty bardzo przypadły nam do gustu, do tuńczyka też nie trzeba nas namawiać, więc byliśmy gotowi do własnoręcznego wykonania pierwszego prawdziwie hawajskiego dania!

Jak to z narodowymi daniami bywa, trwają spory dotyczące istoty potrawy, ale jedno jest pewne, surową rybę marynowaną w oparciu o lokalne składniki Hawajczycy jadali w czasach pre - Captain Cook czyli przed rokiem 1778. Jeden z najbardziej znanych tu szefów kuchni, niejaki Sam Choy, nazywany Ambasadorem POKE, w 1991 roku zorganizował Festiwal POKE, który każdego września ściąga kucharzy z całego swiata pragnących zwrócić na siebie uwagę! Mówi się, że tak jak McDonald's szerzy gospel hamburgera, tak Sam Choy gospel POKE ;o)



Sam Choy ze swoim poke. Zdjęcie wzięłam ze strony magazynu Honolulu. Sam jest na nim dobre 20 kg wcześniej!

Ponoć do początku lat '70 poke jadało się jedynie w domach i było to danie „codziennego użytku”. Robiło się je, gdy trzeba było szybko coś zjeść, gdy wpadali znajomi, ale też żadne rodzinne święto nie obywało się bez poke, a każda gospodyni miała swój sekretny przepis! Z biegiem lat i w związku z rosnącym zapotrzebowaniem na gotowe potrawy, zaczęło przenikać do obiegu gastronomicznego. Teraz rzeczywiście w każdym supermarkecie reklamują się świeże poke. Robione są z tych samych ryb, z których robi się sashimi. Najbardziej popularne są jednak z tuńczyka i łososia.

Poke może z łatwością zrobić każdy, pod warunkiem, że ma ostry nóż!

Jakie należy zabezpieczyć składniki?

świeża surowa ryba - tuńczyk albo łosoś.

cebula,

gruby szczypior czyli dymka

świeża kolendra

ziarno sezamowe

awokado

oliwa z oliwek extra vergin

olej sezamowy

świeża papryczka chilli

sos sojowy


pieprz
 

To kupiona tu przez nas oliwa! Mimo, że były w sklepie jakieś włoskie, zdecydowaliśmy się na produkt lokalny (no, prawie lokalny, bo z Kalifornii). Zwracam Państwu uwagę na wizerunek cowboya w gaju oliwnym! Włosi mogliby tego psychicznie nie wytrzymać!
Foremka przygotowana przez Pomysłowego Dobromira z butelki po wodzie mineralnej!

Rybę kroimy w kostkę, cebulę w piórka, siekamy szczypior i kolendrę. Wkładamy składniki do miski, wlewamy trochę oliwy, trochę oleju sezamowego i sosu sojowego. Dorzucamy podprażone, ale nie spalone ziarna sezamu (wystygnięte) oraz delikatnie skrapiamy sokiem z limonki lub z cytryny (nie za dużo) i mieszamy z uczuciem, żeby nie zniszczyć ryby. Na koniec kroimy awokado i inkorporujemy je do potrawy według własnej fantazji.
Nie podaję ilości składników, bo zwykle wszystko robię na oko, a poza tym, to kwestia indywidualnego upodobania. Radziłabym ostrożnie podchodzić do sosu sojowego, żeby ryba nie była za słona. Ilość chilli też w zależności czy jesteśmy bezkompromisowym połykaczem ognia (jak np. mój Towarzysz Podróży) czy bliżej nam do kółka różańcowego. Proszę pamiętać, że kapsaicyna zawarta w chilli, odpowiedzialna za pieczenie, rozpuszcza się w tłuszczach, więc jeśli ryba poleży trochę w marynacie, moc ognia zmniejszy się! Zawsze jednak lepiej dołożyć czegoś w miarę potrzeby, bo wycofać się raczej nie można! ;o)


 

Piramida ustała do fotografii, ale już przy ostatnim naciśnięciu migawki zaczęła się erozja!
 

Ideał do fotografowania! Nawet mu powieka nie drgnęła! I nie pyszczył ;o) Miał jednak pewien defekt - pachniał stajenką!
Właśnie zjedliśmy na kolację ahi poke, które naszykowaliśmy w porze śniadania; wówczas pozowało do zdjęć! Nie da się opisać tego, czego doznaliśmy podczas, celowo nie napiszę jedzenia, użyję słowa - spożywania tego dania! Było ekstatycznie pyszne! Czuję, że uzależniłam się po pierwszym razie od tego smaku! Mam nadzieję, że przyśni mi się w nocy!

Na koniec chciałabym jeszcze przedstawić naszych nowych znajomych, których poznaliśmy dziś na plaży!







A tu domy innych mieszkańców plaży! Bardziej obrotnych! Finansowo!
 

I tradycyjnie już, Aloha na pożegnanie, tym razem w płynie! ;o)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz