wtorek, 4 listopada 2014

Hipsterska Gosposia na Sycylii!



 


Moja przyjaciółka Joanna Olech, znana i uwielbiana pisarka książek dla dzieci i młodzieży, zręczna stwórczyni metafor, oksymoronów, peryfraz i hiperbol, właścicielka drewnianej podłogi, którą ługuje padając na kolana dwa razy do roku, troskliwa matka typu „kwoka” i genderowa żona, niegotująca, ale umiejąca docenić smaczne jedzenie, a więc osoba ze wszech miar kompetentna, otóż ona nazwała mnie na jednym z portali społecznościowych - Hipsterską Gosposią.


Do tej pory określał mnie NIP, pesel i kilka alfanumerycznych haseł broniących dostępu do banku, Amazona i operatora telefonii komórkowej, a teraz nagle dostaję nową osobowość. Zupełnie, jak Chica, pies - pająk.

Próba generalna nowego wcielenia odbywa się na Sycylii, gdzie wylądowaliśmy z Towarzyszem Podróży kilka dni temu, zyskując na różnicy temperatur jakieś 15 stopni. Zapoznanie z wyspą odbywało się już po ciemku. Po wylądowaniu w Katanii i wynajęciu samochodu ruszyliśmy po zakupy spożywcze do jedynego możliwego w niedzielę wieczorem miejsca, a mianowicie do hipermarketu… Auchan! Ale jest to jednak tutejszy Auchan, z lokalnymi produktami. Po zakupach skierowaliśmy się do bazy czyli miejscowości Marina di Ragusa, jakieś 150 km na południe od Katanii.

Zestaw podróżny Hipsterskiej Gosposi:

1. Suszarka do sałaty, która może poza pierwotnym przeznaczeniem służyć jako durszlak oraz miska na sałatę - jeden z najlżejszych modeli.

2. Napisałabym deska do krojenia, tyle, że to ustrojstwo jest z plastiku. Też niewiele waży.

3. Ostry nóż.

4. Książka Sekrety włoskiej kuchni była już z nami w Toskanii, Lombardii oraz Apulii. Wbrew polskiemu tytułowi nie jest to poradnik jak ugotować makaron al dente czy jak zrobić przecier pomidorowy. Włoski tytuł brzmi: „Dlaczego Włosi uwielbiają rozmawiać o jedzeniu” i choć może nie kipi od sex appealu, to jednak nie ma banalności tytułu polskiego i lepiej oddaje treść.

To książka, bez której wyjazd do Włoch nie ma sensu! Nie przesadzam! Autorce udało się dotknąć istoty włoskości! Jest tu mowa o jedzeniu, ale na styku historii, antropologii, socjologii i psychologii. Z każdym pobytem i w kolejnym czytaniu odkrywa się nowe prawdy, bo wyściółką dla tej książki jest osobiste doświadczenie, poznane nowe smaki i miejsca! Im więcej samemu się przeżyje, tym więcej przyjemności zaczerpnie się z tej książki.

Układ rozdziałów jest geograficzny, więc w zależności od miejsca, w którym się przebywa można skupić się na jednym rozdziale. Ale że krainy geograficzne to nie szuflady ze skarpetkami i tradycje kulinarne przenoszą się wraz z ludźmi z miejsca na miejsce, więc w zasadzie za każdym razem można czytać książkę od deski do deski. Robię to z niesłabnącym zachwytem! Dla potencjalnych czytelników brzydzących się egzaltowanymi zachwytami, dodam, że książka jest nadzwyczaj dobrze udokumentowana. Bibliografia zajmuje 38 stron! Autorka nie tylko pisała! Wcześniej czytała!




Pierwsze sycylijskie śniadanie zjedliśmy na tarasie z widokiem na port jachtowy. Widok był, owszem, jak się wstało z krzesła, bo na linii wzroku był gigantyczny krzew lawendy! Spożywaliśmy ciabattę z oliwą, suszone pomidory, oliwki verdi dolci, burratę i świeże pomidory. Do tego prostego jedzenia i do nas uśmiechało się słońce :o)

Jak Państwo być może odnotowali, w wymienionych przeze mnie produktach, obecny był zarówno gluten, jak i laktoza, na które wypada mieć alergię, bo w przeciwnym wypadku można się okazać wsiowym burasem o wulgarnych wnętrznościach. Pozdrawiam z tego miejsca wszystkich uczulonych. Jest Was 5 - 7% i stanowicie zdecydowaną mniejszość!

O burracie (zdjęcie niżej), jednym z moich włoskich przebojów gastronomicznych pisałam w tekście o Mediolanie. Jeśli ktoś nie czytał, to zapraszam. Ekhm… przepraszam, ale bardzo lubię ten TEKST







OLIVE VERDI DOLCI

Tu warto dwa słowa poświęcić oliwkom verdi dolci. Pierwszy raz jadłam je prawie 10 lat temu w Rzymie. Kupiłam je na miejskim targowisku, były na wagę, a zwróciły moją uwagę cudownym zielonym kolorem! Nie był to kolor oliwkowy! Później żadne już nie zbliżyły się do tego smaku, ale być może był to smak chwili! Niemniej oliwki dolci czyli „słodkie” smakują inaczej niż „normalne” - są łagodniejsze, co nie oznacza, że są pozbawione charakteru. Przyczyna inności smaku tkwi w intensywności roztworu, w którym są przyrządzane. Jest to roztwór soli 2%, podczas gdy „normalne” oliwki zalewa się 8%. Drugi czynnik, jaki ma wpływ na smak tych „słodkich” oliwek jest długość, a raczej krótkość przebywania w zalewie. W warunkach domowych codziennie wymienia się roztwór i próbuje czy już doszły, coś jak nasze ogórki małosolne. Oliwki verdi dolci kupowane na wagę, mają szansę być słodsze, niż te w zamkniętym pojemniku czy worku. Kiedyś kupiłam w Almie, w słoiku i były zadziwiająco młode i dobre!



Prawie pusta o tej porze roku nadbrzeżna strada w miejscowości Marina di Ragusa. A niżej Punta Secca, kilka km na zachód, gdzie w Piccola Oasi piliśmy pierwsze, nie licząc lotniskowego, espresso. Mała Oasa jest zawieszona między początkiem lat siedemdziesiątych, z których pochodzi wyposażenie wnętrza, łącznie z plastikowymi kwiatami i koralikami w drzwiach, a współczesnością, której symptomem jest duży ekran LCD zawieszony nad kasą, a sądząc z rekwizytów wokół, odpalany dla piłkarskich emocji. Pozostaje dla mnie tajemnicą, jak Włosi to robią, że nawet w najbardziej zapyziałym (czytaj: klimatycznym, kultowym, swojskim) barze dostaje się taką kawę, że za każdym razem mam ochotę całować barmana po włochatych rękach.



Zdjęcia z miejscowości Punta Secca.











 

W miasteczku były porozwieszane plakaty rozmiaru B1 informujące o szczęśliwym wejściu w związek. Pomysł do zaindukowania w polskich warunkach. Jeśli Facebook nie wystarcza!



Powszechnie wiadomo, że Włochy pęknięte są na dwie części, bogatą Północ i ubogie Południe. Linia podziału przebiega nieco poniżej Rzymu. Wszyscy mieszkańcy Południa to TERRONI czyli wieśniacy, a niechęć do ich manifestuje się nie tylko w pogardliwej nazwie. Na przykład „z paszportem południowym” trudno będzie wynająć mieszkanie w którymś z miast na Północy! Ale już znalezienie pracy może pójść łatwiej, o ile „emigrant” zechce sprzątać ulice północnych metropolii. Zresztą podziałów we Włoszech jest znacznie więcej. Trzeba pamiętać, że jest to kraj zjednoczony dopiero w 1861 roku. Jeden z architektów zjednoczenia, Massimo d'Azeglio, miał powiedzieć: Stworzyliśmy Włochy, teraz trzeba stworzyć Włochów.

We Włoszech używanych jest około 200 dialektów. Mniej niż 50% Włochów deklaruje, że w domu rozmawia po włosku! Reszta posługuje się dialektem oraz włoskim. Ogólnokrajowy włoski wywodzi się z florenckiego, uważanego za język literacki.

Na Półwyspie Apenińskim wszyscy nie znoszą wszystkich, ale największe animozje są między sąsiadami. Jest mnóstwo uszczypliwych powiedzonek wartościujących mieszkańców znienawidzonych miejscowości. Moje ulubione to: Lepiej mieć nieboszczyka w domu, niż pizańczyka na progu. Jednak nienawiść do jednego miasta jednoczy wszystkich - do Rzymu.

Ale wracajmy na Sycylię. Jeżdżąc w południowo-wschodniej części wyspy, mijaliśmy setki hektarów pokrytych folią czy jakąś odmianą agrowłókniny. Krajobraz nieomal kosmiczny. Uprawia się tu większość warzyw i kwiaty. Bardziej w głąb wyspy krajobraz staje się przyjaźniejszy, bo pojawiają się gaje pomarańczowe i oliwne.





RAGUSA IBLA

Ale prawdziwa bomba to tutejsze miasta i miasteczka! To za sprawą potężnego wybuchu Etny i trzęsienia ziemi, które miało miejsce w styczniu 1693 roku i zmiotło z powierzchni ziemi wiele miast, które potem odbudowano w stylu barokowym. Miastem, w którym brakuje tchu z zachwytu jest Ragusa Ibla. Ma tyle rozkosznych zakątków i detali, że aż rozbolał mnie obiektyw! Dowody niżej.




Widok na fragment miasta - Ragusa Ibla.




Licznie reprezentowana w okolicy „rasa” - blondynki i blondyni z rudymi mazami!




Katedra di San Giorgio. Dzieło Rosaria Gagliardiego, którego znakiem rozpoznawczym były projektowane z rozmachem bryły zewnętrzne i nie starczało mu cierpliwości, żeby z równą starannością zająć się środkiem.



Kołatka do drzwi. Nie mogłam się oprzeć, zakołatałam i uciekłam! ;o)



Vespa - jeden ze znaków firmowych Włoch. Osa produkowana jest od 1946 roku i nadal podbija świat!







Circolo di Conversazione (Klub Konwersacyjny), niegdyś najważniejszy klub ziemiański. Zdjęcie niżej - po zmroku zaglądamy do środka.




Brama wyjazdowa dla ambulansów, a raczej bramka dla ambulansików.






Tak się parkuje na wąskich uliczkach. Towarzysz Podróży nie dowierzał własnym oczom i w szczelinę wkładał palce!

MODICA

Innym miastem w pobliżu, które spotkał podobny do Ragusy Ibli los, to Modica. To miejsce jednak jest wyjątkowe jeszcze z innego powodu. Modica słynie w całych Włoszech z wyrobu czekolady. Najstarsza wytwórnia na Sycylii znajduje się właśnie w Modice i nazywa się Atica Dolceria Bonajuto.



Na rzecz tego raportu, poświęciliśmy się i odbyliśmy degustację ! ;o) Na ladzie stoją w miseczkach kawałeczki czekolady z odważnymi dodatkami jak: majeranek, kardamon, sól, biały pieprz, chilli, cynamon, imbir, ale też powszechnie akceptowanymi w czekoladowym wszechświecie, jak pomarańcza czy orzechy.



Uczciwie trzeba powiedzieć, że intensywność smakowych dodatków dobrana była z dużym wdziękiem. Nie dokładano ich wiadrem, czuć było jedynie delikatną nutę. Oprócz dodatków, jest coś jeszcze, co wyróżnia te czekolady, a mianowicie grubo zmielone ziarno, co sprawia, że przyjemnie chrupią w zębach. Oczywiście nie sprzedaje się tam czekolady mlecznej. No nie! Najniższa zawartość kakao to 80%. Ja akurat szanuję dodatek mleka w czekoladach, ale Towarzysz Podróży, który nie mówi inaczej o mlecznych wyrobach, jak smalec, rozwijał skrzydła! Na szczęście, gdy już puszczaliśmy czekoladowe bańki nosem, weszła kilkuosobowa grupa Szwedów, którzy od drzwi szeleścili banknotami wieloeurowymi, więc udało nam się dyskretnie opuścić to historyczne miejsce.



Do Modiki warto też wpaść, bo mają tam dobrego tapicera! Ja nie mogłam odejść od tej leżanki!

PIECZONE KASZTANY



W drodze powrotnej kupiliśmy od przydrożnego sprzedawcy kilogram kasztanów i upiekliśmy dokładnie według jego instrukcji. Chyba po raz pierwszy wyszły perfekcyjne. Recepta jest prosta. Małe nacięcie. Nie można papugować ulicznych sprzedawców pieczonych kasztanów i ciąć ich jak Wołodyjowski szablą! Piekarnik nagrzany do 200 stopni, dolne i górne grzanie bez obiegu i zostawiamy na 15 minut! I tyle!





Tu małe ostrzeżenie. Ja kiedyś w ramach eksperymentów, a właściwie za podszeptem Pana Domu, nie nacięłam kasztanów do pieczenia. Efekt był taki, że wyjęty gorący kasztan eksplodował mi w ręce, solidnie mnie poparzył i skaleczył oraz obryzgał odłamkami pół kuchni!



My jedliśmy kasztany, a ta rozgadana kotek, która wpadała do nas co wieczór, dostała małże na parze, których garstka została nam z poprzedniego dnia! Ależ było mruczenia!

Następny odcinek z tłoczni oliwy! Tak! Próbowaliśmy oliwę z oliwek, które jeszcze 24 godziny wcześniej wisiały na drzewie! Tego smaku się nie zapomina! Ten smak w kilku puszkach poleci z nami do Warszawy. W puszkach, które w naszej obecności były napełniane w hali produkcyjnej! Ach! Ach! I jeszcze raz ACH!

8 komentarzy:

  1. Tak, własnie tak- chce się całować barmana po włochatych rękach! Na myśl o prawdziwej włoskiej kuchni ( i nie mam tu na myśli wielokrotnie odgrzewanych trójkątów pizzy sprzedawanych w cenie złota turystom) mam ślinotok godny psa Pawłowa.

    Jak tubylcza ludność podchodzi do Twych wnikliwych pytań tyczących składu,ekologii upraw i problemu nawozów sztucznych?

    OdpowiedzUsuń
  2. Elu, życie na ziemi jest mało ekologiczne, Sycylia nie jest tu wyjątkiem, ale tutejsze słońce sprzyja bujnej wegetacji, więc można mieć nadzieję, że „chłopy sypio” mniej, niż w naszych okolicach podbiegunowych! Ale marzy mi się to, co w Japonii - telefonem skanujesz kod kreskowy warzywa i dowiadujesz się, kto je dla ciebie wyprodukował, gdzie oraz kiedy zostało ścięte! Chyba będę musiała sprawdzić to osobiście ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia są super, takie różnorodne, nieszablonowe i artystyczne jeśli tak mogę określić. Natomiast strasznie malutka czcionka utrudnia czytanie. Chciałabym kiedyś móc zwiedzić Sycylię. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa! ;o) Czcionkę powiększę, bo już słyszałam podobną uwagę! Sycylię bardzo polecam, zwłaszcza po sezonie!

      Usuń
  4. Uwielbiam pieczone kasztany i żałuję, że wciąż nie znam miejsca, w którym mogłabym się w nie zaopatrywać w swoich okolicach.
    A zdjęcia przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, gdzie mieszkasz, ale w Warszawie w supermarketach w sezonie czyli nasza późna jesień i zima są właściwie w ciągłej sprzedaży! Myślę, że w innych większych miastach jest podobnie! Pozdrowienia!

      Usuń
  5. Do tej pory często starałam się zabierać w podróż książki, których akcja dzieje się w danym krajiu, ale to świetny pomysł, żeby wozić ze sobą książkę kucharską! :) Też muszę zacząć tak robić. Choć mam troszkę utrudnione, bo jestem wegetarianką, zmierzającą w stronę weganizmu (lekko uraził mnie wpis o alergiach pokarmowych, bo choć alergii nie mam do domagam się poszanowania wszystkich mniejszości żywieniowych :) )

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej Extravegance! Sekrety włoskiej kuchni, bo pewnie tę książkę masz na myśli, to nie jest książka kucharska! Wprawdzie traktuje o jedzeniu, ale nie jest to zbiór przepisów! Z alergii pokarmowych nie kpię, ale na niejedzenie pewnych produktów zrobiła się moda i laktozy czy glutenu unikają ludzie zdrowi jak koń. Jest to śmieszne, a nawet głupie, ale nikomu nie odmawiam prawa do odmawiania sobie jogurtu czy chleba! Mięsa też nie jem, bo dokonałam takiego wyboru i było to 18 lat temu! Uważam, że ludzie nie mają prawa zabijać zwierząt, żeby je zjadać, a białko zwierzęce można zastąpić roślinnym odpowiednikiem.

    OdpowiedzUsuń